Nienawidzą go, szydzą z niego, najczęściej za pomocą internetu. Misiowata sylwetka i niezbyt zamyślony wyraz twarzy – to Wiktor Janukowycz, prezydent Ukrainy, aktualnie w tarapatach. Od ponad dwóch miesięcy na kijowskim Majdanie Niezależności demonstrują ludzie żądający jego odejścia. Wołają za nim: bandyta! Janukowycz zna ten obrazek aż za dobrze. Być może to jego najgorszy senny koszmar – 10 lat temu na Majdanie w podobnych okolicznościach stracił prezydenturę, zdobytą przecież po ciężkiej walce. Teraz burzliwy Majdan może go pozbawić szans na reelekcję w 2015 r. O ile wybory prezydenckie nie odbędą się wcześniej. Jak mógł znów do tego dopuścić?
1.
Początkowo wydawało się, że demonstracje szybko wygasną i pewnie tak by się stało, gdyby komuś z otoczenia Janukowycza (a może jemu samemu) nie przyszło do głowy posłać na demonstrujących siły porządkowe. 30 listopada dotkliwie pobiły one protestujących studentów – polała się krew. Ludzie wyszli na ulice „bronić swych dzieci”, zjechali się z prowincji, by w stolicy zaprotestować przeciwko używaniu przemocy. I tak już zostali na dwa miesiące. Nie wystraszyły ich ani mrozy, ani pałki funkcjonariuszy Berkuta.
Janukowycz pod naciskiem tłumu musiał w ubiegłym tygodniu ustąpić. Rada Najwyższa przyjęła ustawę o amnestii dla demonstrantów oraz cofnęła drakońskie przepisy o zgromadzeniach. Prezydent, choć zwlekał do piątku, ustawy podpisał. Wcześniej przystał też na dymisję rządu Mykoły Azarowa. Nie była to łatwa decyzja – wszak o Janukowyczu panowała opinia, że swoich nie zdradza. Poświęcił jednak Azarowa, by bronić tego, co dla niego najważniejsze – swojej prezydentury i szans na reelekcję w 2015 r.