Z połączenia amerykańskiej Chiquity i irlandzkiego Fyffesa powstaje owocowy gigant, pierwszy producent i dystrybutor bananów na świecie. Rynki finansowe zareagowały zachwytem, fuzja była spodziewana. Konsolidacja branży, dotąd podzielonej między cztery duże przedsiębiorstwa, jest krokiem naturalnym, dowodzą giełdowi komentatorzy i przewidują, że nowemu liderowi, za sprawą synergii, uda się znaleźć oszczędności i wykrzesać potencjał do dalszego utrzymywania niskich cen w sklepach. To musi ucieszyć konsumentów. Najwyraźniej z takiego założenia wyszli także inwestorzy i na giełdzie w Nowym Jorku nagrodzili Chiquitę 12-proc. wzrostem kursu akcji. Nastrój owocowego święta psuje jedynie pewien zabójczy dla bananów grzyb, który swoją siłę czerpie z dotychczasowej harmonii tego globalnego biznesu.
Bananowy HIV
Fusarium oxysporum f.sp. cubense ma równie paskudne cechy jak długą nazwę. Pochodzi z Azji Południowo-Wschodniej i nie imają się go żadne środki przeciwgrzybicze. Potrafi przespać w glebie kilkadziesiąt lat, przenosi się wraz z wodą lub ziemią, wystarczą drobiny np. na butach albo na narzędziach ogrodniczych. Wnika do rośliny przez korzenie i doprowadza do więdnięcia liści. Nieprędko daje o sobie znać i jedynym sposobem walki z nim jest izolowanie upraw zdrowych albo niszczenie zarażonych.
Rozpoznano go dość dawno temu, w Australii w latach 70. XIX w., później pustoszył plantacje m.in. w Ameryce Środkowej i powodowaną przezeń infekcję nazywano chorobą panamską. W XX w. nie udawało się powstrzymać jego ataków, więc doczekał się miana bananowego HIV.
Po doniesieniach z mijającej zimy o znalezieniu bardzo groźnej formy grzyba (dotąd znanej z Australii i Dalekiego Wschodu) w Jordanii i na Madagaskarze pasożyt znów skupił uwagę plantatorów.