Do urn poszło 61 proc. uprawnionych, nieco mniej niż 4 lata temu, jednak zarówno kilkusettysięczny marsz na tydzień przed wyborami, jak i sam rezultat głosowania potwierdzają, że wyborcy są zachwyceni. Orbánowi nie przeszkodziła ostra krytyka ze strony wątłej opozycji ostrzegającej przed dyktaturą i reprymendy płynące z Brukseli. Te ostatnie premier zwykł puszczać mimo uszu zgodnie z zasadą, że Węgry mogą pozostawać w Unii jedynie pod warunkiem, że ich interesu będzie bronił silny rząd.
Węgierscy ekonomiści, tak jak całe społeczeństwo mocno spolaryzowani politycznie, w zależności od własnych sympatii różnią się w ocenach obecnych i przyszłych pomysłów gospodarczych premiera, np. wielkich robót publicznych i rozmaitych zachęt podatkowych. Orbán doprowadził m.in. do obniżek rachunków za energię elektryczną i próbuje tego samego z ratami kredytów hipotecznych. Mówi też rodakom, by nie lękać się szantaży wielkiego biznesu, w tym banków i międzynarodowych instytucji finansowych, których wpływy muszą być temperowane. Węgrom podoba się, że ich kraj wreszcie prowadzi samodzielną politykę i nie uczestniczy w europejskim owczym pędzie. Oprócz Budapesztu niewiele jest dziś unijnych stolic, gdzie uczestnicy przedwyborczego wiecu poparcia dla rządu nieśliby także portrety Władimira Putina i hasła o przyjaźni z Rosją.
Drugim zwycięzcą wyborów – ku zaniepokojeniu Unii czekającej na wybory do Parlamentu Europejskiego, w których skrajna prawica prawdopodobnie odniesie historyczny sukces – stał się 35-letni Gábor Vona, szef Jobbiku. Na ugrupowanie jawnie nacjonalistyczne i ksenofobiczne zagłosował aż co piąty wyborca, a poparcie to, ze względu na meandry ordynacji, przełoży się na 23 miejsca w 199-osobowym parlamencie.