Dobre i złe wiadomości ze wschodu oraz południa Ukrainy: dobre, bo w Słowiańsku uwolniono zakładników, członków misji obserwacyjnej OBWE. Szczegóły negocjacji w sprawie uwolnienia nie są znane, zapewne decydującą rolę odegrał Władimir Łukin, rosyjski rzecznik praw obywatelskich, który przyjechał do Doniecka, obejrzał mecz miejscowego Szachtara na stadionie należącym do Rinata Achmetowa i z pewnością rozmawiał o sytuacji politycznej. Pojechał także do Słowiańska, gdzie trwała ofensywa antyterrorystyczna rządowych sił specjalnych.
Uwolnienie zakładników można ostatecznie traktować jako przejaw dobrej woli separatystów oraz Rosjan. Chwalebne. Ale prawda jest taka, że porywanie obserwatorów międzynarodowych nie jest obyczajem Europy XXI wieku. I coś takiego w ogóle nie powinno się wydarzyć, jeśli szanuje się międzynarodowe umowy. Byli to obserwatorzy wojskowi, ale działali jawnie i wjechali na teren kraju za zgodą rządu.
Zarzuty, że to szpiedzy NATO, brzmią dziwnie w kraju, gdzie każda tajna informacja – przekazana choćby przez amerykański wywiad siłom rządowym – przenika niemal natychmiast do Moskwy. Taka jest realność Ukrainy: państwo jest dziś słabe, bo nie może się oprzeć na swoich siłach wewnętrznych, milicji, służbach specjalnych. Okupacja budynków na wschodzie następowała przecież przy bierności milicji. Często sprzyjała ona separatystom, a oficerowie i funkcjonariusze z ochotą przechodzili na stronę buntowników.
To prawda, rząd powinien był uprzedzić sytuację i wymienić szefów milicji na wschodzie kraju. Niezakłócone przekonanie, że dochowają wierności ukraińskiej fladze, było naiwnością. Gdyby poświęcono wschodowi kraju więcej uwagi, sytuacja byłaby inna.