Świat

Na skróty

Korea Południowa na rozdrożu

Zrozpaczony członek rodziny jednej z ofiar tragedii promu „Sewol”. Zrozpaczony członek rodziny jednej z ofiar tragedii promu „Sewol”. Kim Hong-Ji/Reuters / Forum
Koreańczycy z Południa są przeciążeni, ciągle spóźnieni, ale za wszelką cenę prą do przodu. Tak jak załoga promu „Sewol”, którego katastrofa stała się symbolem narodowych problemów.
Miejsce pamięci ofiar katastrofy promu „Sewol” w pobliżu Danwon High School w mieście Ansan.Piotrus/Wikipedia Miejsce pamięci ofiar katastrofy promu „Sewol” w pobliżu Danwon High School w mieście Ansan.

Do tej katastrofy prędzej czy później musiało dojść. Prom „Sewol” pływał dwa razy w tygodniu z okolic Seulu na rajską wyspę Jeju, będącą celem wakacyjnych pielgrzymek Koreańczyków. Eksploatującą go firmę kontroluje rodzina tajemniczego biznesmena Yoo Byung-euna, postaci realnej, choć dość komiksowej. Nie ujawnia twarzy, za to pod pseudonimem publikuje zdjęcia swego artystycznego alter ego. Twierdzi, że ma ponad dwa miliony zdjęć wykonanych z tego samego okna wychodzącego na górski las, skąd stara się uchwycić piękno przyrody i nieuniknioność przemijania. Teraz policja przeszukała dom Yoo, by sprawdzić, czy miliarder wiedział o nieprawidłowościach, bo porządki na „Sewolu” znacząco odbiegały od doskonałości natury.

Armator dokonał szeregu przeróbek, dobudował m.in. dodatkowe kabiny. Konkurencja jest w branży spora, ceny biletów spadają i przewozy pasażerskie stają się coraz mniej opłacalne. Niekorzystny bilans firma podreperowała transportem ładunku. W feralny rejs zabrano go znacznie więcej, niż dopuszczają normy, był prawdopodobnie źle zabezpieczony, co mogło istotnie przyczynić się do katastrofy.

Bezpośrednio, podejrzewają śledczy, spowodował ją gwałtowny manewr wykonany przez stojącą za sterem niedoświadczoną 25-letnią trzecią panią oficer. Na mostku powinien znajdować się także kapitan, ale w tym momencie wolał dowodzić z własnej kabiny. Na dodatek prom pływał tylko dlatego, że swego czasu wydłużono okres użytkowania podobnych jednostek z 20 do 30 lat. A gdzie w tym wszystkim byli państwowi kontrolerzy?

W zeszłym roku mieli sporo pracy, zbadali prawie 40 promów. Rząd nakazał przegląd, by na morzu nie powtórzył się wypadek, do którego doszło w lipcu na lotnisku w San Francisco, gdzie rozbił się boeing 777 koreańskiej linii Asiana (trzy ofiary śmiertelne, około 180 rannych). Dzięki działalności organizacji pozarządowych patrzących urzędnikom na ręce właśnie wyszło na jaw, że zeszłoroczne kontrole promów trwały średnio… 13 minut.

Znający kulisy branży twierdzą dziś, że dłuższe i bardziej drobiazgowe dochodzenia nie zdarzały się ze względu na serdeczne stosunki łączące ministerstwo odpowiedzialne za żeglugę z armatorami i z wynajmowanymi przez nich lobbystami – często byłymi pracownikami ministerstwa, szukającymi na koniec kariery przytulnych i niewymagających wysiłku posad. Tymczasem jest co badać, bo jak donosi koreański odpowiednik GUS, każdego roku około 800 jednostek pływających zarejestrowanych w Korei Płd. bierze udział w wypadkach, przeważnie spowodowanych ludzkimi błędami.

Dogonić Japonię

Dla zszokowanych, pogrążonych w żałobie Koreańczyków tragedia „Sewola” stała się punktem wyjścia do sądu nad dysfunkcjami modelu gospodarczego i społecznego. Tym pilniejszego, że 2 maja zderzyły się dwa pociągi seulskiego metra. Zderzenie nie było groźne, ale i tak rannych zostało 160 osób, najwięcej odniosło kontuzje, wyskakując z wagonów na tory wbrew wezwaniom obsługi pociągów do pozostania na miejscach. Pasażerowie „Sewola” posłuchali podobnych komend i dyscyplinę przypłacili życiem. Do zbiorowej wyobraźni wkrada się więc przekonanie, że katastrofy to wynik obrania takiej, a nie innej drogi rozwoju. Korea Płd. jest 15 największą gospodarką świata, nowoczesną, z wielkim przemysłem stoczniowym, z własnymi markami telefonów komórkowych, pralek, samochodów i z rodzimymi gwiazdami międzynarodowej kultury popularnej. Na dobrobyt zapracowały dwa pokolenia, które startowały z kompletnej nędzy. Prom przypomniał, że trudno byłoby Koreańczykom osiągnąć obecne sukcesy, gdyby po drodze nie zdecydowali się na liczne kompromisy i nie chodzili na skróty.

W samobiczowaniu powtarza się więc skrucha za nadmierny kult wskaźników wzrostu czy też, w przypadku Korei, pędu gospodarczego. Od dekad niezmiennym celem polityków jest powtórzenie japońskiego cudu. Obywatele marzyli o japońskim poziomie życia, biznes – o sprostaniu japońskiej konkurencji, czego ukoronowaniem jest rynkowy prymat Samsunga nad Sony. Jeszcze kilka elementów – m.in. silna rola wielkich firm i zorientowanie na eksport – sprawiło, że szczególnie dużego znaczenia nabrało, jak kraj prezentuje się w folderach, tabelach i zestawieniach czytanych przez rynki finansowe i zagranicznych partnerów.

Tym sposobem udało się ugruntować koreańską markę przemysłową – markę kraju, który potrafi wszystko wyprodukować, produkt ten będzie lepszej jakości niż w Chinach i tańszy niż w Japonii. I, co często dla biznesu najważniejsze: Koreańczycy zrobią to najszybciej ze wszystkich. W tym podkręcaniu tempa tkwi też tajemnica osiągnięć firm koreańskich, które po prostu potrafią szybciej niż azjatyccy sąsiedzi masowo wdrażać pomysły swoich inżynierów.

W budowaniu drugiej Japonii Koreańczycy zdobywają się na poświęcenia. Nie mają wielu okazji, by cieszyć się życiem, co odzwierciedlają głośne statystyki czasu pracy – w tej dziedzinie są liderem OECD, klubu najbogatszych państw, przy czym narzekają, że faktycznie pracują jeszcze dłużej, niż pokazują wykresy, ich nadgodziny nie są wyłapywane w statystykach ani opłacane przez pracodawców. I są markotni niewspółmiernie do swojej zamożności – w oenzetowskim rankingu mierzącym szczęście w poszczególnych państwach świata wylądowali dopiero na 41 miejscu (Polacy znaleźli się 51 pozycji).

Powody chandry są dobrze zdiagnozowane i wiadomo, że wiążą się z dynamiką kolektywnego społeczeństwa. Z tego powodu specjaliści od biznesu twierdzą, że Koreańczycy tak dobrze sprawdzają się w globalnej produkcji, ale nie odnajdują się jako dostawcy usług. Zamiast spontaniczności nagradza się tam potulne wpasowanie się w hierarchiczność i premiuje wyścig do edukacji, a później po posady w wielkich firmach.

Cwaniacy i mądrale

Wiele z powyższych zjawisk odnotowano na „Sewolu”: tylko część załogi miała stałe etaty, reszta, zatrudniona na czasowe kontrakty, rotowała. Prom złapał opóźnienie, które spróbowano ryzykowanie nadgonić, a w zeszłym roku armator wydał równowartość 160 tys. zł na lobbing i ledwie 1 proc. tej sumy na szkolenia załogi w dziedzinie bezpieczeństwa. A krótko przed katastrofą pani prezydent Park Geun-hye przez siedem godzin urabiała ministrów swojego rządu, by zmniejszali biurokrację krępującą biznes.

Choć wyciąganie wniosków o kondycji całego społeczeństwa lub państwa, zwłaszcza w okresie żałoby i na podstawie pojedynczych niepowiązanych zdarzeń, może być ryzykowne, to miejscowa prasa utwierdza teraz Koreańczyków w poczuciu winy. Rozpisuje się o tym, że nie wyciągnięto wniosków z błędów i fatalnej passy z lat 90., które obrodziły w katastrofy budowlane i lotnicze. W tym boeinga 747, kiedyś służącego jako samolot głowy państwa, który rozbił się na wyspie Guam podczas lądowania, bo piloci źle ocenili wysokość i nie widząc pasa, skierowali maszynę w górskie zbocze.

Audyty i kontrole z lat 90. były miażdżące dla cwaniactwa i pomysłów deweloperów (dodatkowy basen doprowadził do zawalenia się zbudowanego z tanich materiałów centrum handlowego – pół tysiąca ofiar i tysiąc rannych) oraz niefrasobliwości lotników. Ci palili papierosy bezpośrednio przy tankowaniu samolotów, czytali gazety podczas lotu, więc nie obserwowali wskaźników, pozwalano lądować niedoświadczonym pilotom bez żadnego nadzoru.

Niektórych katastrof można było uniknąć, ale – tak było na Guam – niżsi stopniem nie raportowali o problemach osobom stojącym wyżej w hierarchii, powstrzymywali się od korygowania błędów swoich szefów. Po tamtym wypadku ówczesny prezydent powiedział, że na szali leży międzynarodowy wizerunek Korei.

Kilkanaście lat później Koreańczycy zastanawiają się, czy w ogóle udało im się zbudować cywilizowane społeczeństwo, skoro zdarzyła się tragedia jak z Trzeciego Świata, na spokojnym morzu, tuż przy brzegu. Jeszcze się nie rozwinęliśmy – alarmuje na pierwszej stronie „JoongAng Ilbo”. A inny seulski dziennik, bardzo poczytny „Chosun Ilbo”, napisał gorzko w komentarzu redakcyjnym, że osoby ślepo przestrzegające reguł drażnią innych i uchodzą za nieelastyczne, za to ich przeciwieństwa postrzegane są jako ludzie mądrzy i sprytni – „Sewol” udowadnia, że kraj jest pełen podobnych mądrali.

Potwierdzają to także wypadki drogowe, liczne jak w Polsce, do których dochodzi w scenerii autostrad, które nie są gorsze od niemieckich. Winne są brawura, niezapięte pasy, alkohol, swoje robi bardzo łatwy egzamin na prawo jazdy, masowo zdawany również przez przyjeżdżających w tym celu turystów z Chin. W ciągu ostatniego roku we wszystkich rodzajach wypadków zginęło 31 tys. osób w 51-mln kraju.

Opieszała akcja ratunkowa przy „Sewolu” wywołała wściekłość przyzwyczajonego do tempa narodu. Prom tonął na oczach milionów. Nurkowie dostali się do tonącego wraku po kilku godzinach i nic nie zdziałali, nikogo nie uratowali. Trójka dwudziestokilkulatków, członków załogi, którzy zginęli, do końca ratując pasażerów, stała się narodowymi bohaterami. Za to kapitan, razem z większością podwładnych przewieziony przez ratowników suchą stopą na brzeg, stał się obiektem wrogości.

Odwrócone szarfy

Wrogiem nr 2 została pani prezydent Park. Jej ekipę spotkało to, co wszystkie rządy, którym przychodzi mierzyć się ze zdarzeniami na podobną skalę: po spóźnionej reakcji i nerwowych obietnicach baczniejszych kontroli – nienawiść poszkodowanych, w tym przypadku setek zrozpaczonych rodziców licealistów jednej ze szkół, którzy zajmowali większość kabin na „Sewolu”. Bieg wypadków sprawił, że pani Park, która od roku krzepła jako twarda oponentka dyktatora-militarysty z Północy, Kim Dzong Una, błyskawicznie traci swój polityczny kapitał. Krytyki rodaków nie złagodziła szybka dymisja premiera, zaś rodziny sewolskie odwracały szarfy wieńca złożonego przez panią prezydent.

Co dalej? Koreańczycy w ostatnich kilku dekadach demonstrowali podobną do amerykańskiej zdolność wychodzenia z trudnych sytuacji. Jak feniks odbudowali się po wojnie z Północą. Przeszli niełatwą drogę od dyktatury do demokracji, od surowego konserwatyzmu do obyczajowego liberalizmu. A zanim na początku XXI w. zaczęli doganiać Japonię, przygniótł ich dotkliwy kryzys finansowy końcówki lat 90. Właśnie odebrali kolejną lekcję, z ogromną ceną ponad trzystu ofiar i obrazem czmychającego kapitana.

Polityka 19.2014 (2957) z dnia 06.05.2014; Świat; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Na skróty"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną