Dla rządu było ważne jako wsparcie kampanii europejskiej, która obraca się w Polsce wokół kryzysu ukraińskiego i dekady członkostwa w Unii. Dla opozycji – jako okazja do ostatecznego zerwania rozejmu okołoukraińskiego i zaatakowania rządu za politykę wobec Rosji. Dla dyplomatów w Warszawie – jako wgląd w myślenie Polski, która odgrywa coraz istotniejszą rolę w Europie. Wystąpienie było wreszcie kluczowe dla samego ministra, który jest najpewniejszym z polskich kandydatów na stanowiska unijne.
Sikorski sprostał wyzwaniu. Z jednej strony przedstawił solidną analizę sytuacji międzynarodowej po kryzysie ukraińskim – krytyczną, ale chłodną ocenę wielkoruskiej polityki Władimira Putina, realistyczny opis dylematów Unii w zderzeniu z agresywną Rosją, wreszcie zniuansowany obraz wydarzeń na Ukrainie. Z drugiej strony dał spójny wykład polskiej polityki zagranicznej – nie tylko stanowisk w poszczególnych sprawach, także logiki, która do nich prowadzi. Pokazał, że dyplomacja nie jest reaktywna, tylko wypływa z własnego rozumienia rzeczywistości międzynarodowej.
Najważniejsza zmiana: po kryzysie ukraińskim priorytetem Polski jest bezpieczeństwo. Rząd mógłby pewnie wygrać wybory europejskie, eskalując retorykę wobec Rosji, ale osłabiłby równocześnie wiarygodność Polski w Unii, a pośrednio jej bezpieczeństwo. Sojusznicy, jak pokazał przypadek Gruzji, nie spieszą z pomocą państwom, które same się narażają. Warszawa jest w Brukseli słuchana, ponieważ nie popada w fobie antyrosyjskie i gra zespołowo – jasno komunikuje swoje stanowisko, ale rozumie też ograniczenia wspólnej polityki 28 państw i w jej ramach szuka skutecznych rozwiązań.
Sikorski ma niełatwy charakter, bywa gruboskórny i obcesowy, ale w sprawach międzynarodowych nie ma konkurencji wśród polskich polityków.