Skazani na Azję
Putin w Chinach nie podpisał umowy gazowej, ale gra toczy się dalej
Chińczycy nie mówią nie, ale twardo się targują, chcą niższych cen, innych zasad dostaw. Okazuje się więc, że argumenty, które w Europie działają na korzyść Rosji, stają się słabościami w kontaktach z Chinami. To duży klient, więc to on dyktuje warunki i może się ociągać z decyzją. Chiny tym dłużej będą czekać, im mocniej zdają sobie sprawę, że Rosji zależy na szybkich sukcesach.
Podpisanie kontraktu byłoby dowodem, że Rosja cały czas jest w uderzeniu. I potrafi – jak czasem z podziwem mówią o rosyjskich kolegach polscy dyplomaci – grać naraz na wielu fortepianach, w tym przypadku równoważyć ochłodzenie z Zachodem nowymi inicjatywami na Wschodzie. Ale Chiny, znając własną wartość, stawiają warunki. Gazpromowi wcale też nie pomaga, że chińska armia jest np. poważnym odbiorcą produktów rosyjskiej zbrojeniówki. Tak jak dla Polski historyczną zmorą jest sojusz niemiecko-rosyjski, tak dla Zachodu, zwłaszcza USA, kłopotliwy byłby alians chińsko-rosyjski. Teraz przypadek umowy Gazpromu podpowiada, że jeśli ten mało prawdopodobny mariaż kiedyś zostanie zawarty, to jego zasady będą detalicznie przedyskutowane i opisane w solidnej intercyzie.
Trudno także nie oprzeć się wrażeniu, że dla Rosji powoli mija – nazwijmy ją umownie – naftowa dekada, czas, gdy handel ropą naftową i gazem ziemnym był fundamentem prowadzenia polityki i źródłem rosyjskiej potęgi. Strategia ta, w przeciwieństwie do samych złóż, chyba zaczyna się wyczerpywać, a na pewno blednie. Sąsiedzi Rosji, którzy 7–8 lat temu z niepokojem wsłuchiwali się w plany Kremla o słynnej dywersyfikacji odbiorców budowy rurociągów, pomijających np. Polskę, Białoruś czy Ukrainę, zdążyli się z zachowaniami rosyjskich polityków i koncernów oswoić.