Efekt skali
W batalii o stanowiska w PE Polacy lepsi od Włochów, Brytyjczyków i Francuzów
Stąd ten sukces? Kilka powodów jest oczywistych – to efekt skali. Po części zawdzięczany go temu, że Polska jest jednym z największych krajów Unii, jeśli chodzi o liczbę ludności. Siła kraju w Unii Europejskiej wynika z wielu czynników, bardzo ważna jest oczywiście gospodarka. W parlamencie liczy się po prostu populacja i – zgodnie z proporcjami – co 15 europoseł pochodzi z Polski.
Częściowo zaważył też sam wynik eurowyborów – głosowanie w Polsce zdominowały dwa duże bloki: PO z PSL wysłały do Brukseli i Strasburga 24 europosłów, a PiS – 19. Gorsze wyniki w rozdziale stanowisk osiągnęły kraje, w których głosy się rozproszyły. Przykładowo Francja ma 74 deputowanych – o 20 więcej niż Polska - ale tylko dwóch przewodniczących komisji.
Ponadto polskie partie należą do znaczących frakcji w parlamencie – Platforma z ludowcami do największej Europejskiej Partii Ludowej (EPP), PiS – do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR), którzy zajęli w tych wyborach trzecie miejsce.
Siłę frakcji pokazuje też porównanie SLD z Nową Prawicą. Partia Leszka Millera z pięcioma mandatami wzięła udział w podziale stanowisk, bo należy do dużej grupy Socjalistów i Demokratów (S&D). Janusz Korwin-Mikke nigdzie nie należy – i nic nie zyskał.
Te wszystkie czynniki sprawiają, że już na starcie polska grupa w europarlamencie mogła się bić w wadze ciężkiej. Ale największą rolę odegrało doświadczenie. Polscy eurodeputowani w ciągu ostatnich 10 lat nauczyli się poruszać w skomplikowanej grze o wpływy w Brukseli i Strasburgu.
W pierwszej kadencji po wejściu do Unii Polacy kierowali dwiema komisjami, dziś – czterema. Co więcej, delegacja PO-PSL postanowiła się w ogóle nie ubiegać o głównie ceremonialny fotel jednego z wiceszefów parlamentu, i skupić się na komisjach, które mają realny wpływ na to, co dzieje się w Unii.