Mówią, że jedno zdjęcie warte jest tysiąca słów. Ale ile warte jest tysiąc słów? Tam, skąd pochodzę, niewiele. Tutaj każdy na ulicy powie ci dziesięć tysięcy słów, których sens będzie jeden – byłoby tu cudownie, gdyby nie »tamci«”. To słowa izraelskiego pisarza Edgara Kereta ze wstępu do albumu fotografii Judaha Passowa, przedstawiającego konflikt izraelsko-palestyński w ostatnich 30 latach.
Po zaginięciu 12 czerwca na Zachodnim Brzegu trzech izraelskich nastolatków ulice zamieniły się w forum dyskusyjne – kto i po co porwał? Konkluzja zazwyczaj ta sama – winni są tamci.
– Do Hebronu lepiej teraz nie jechać, wojsko sprawdza dom po domu – radzi pięć dni po porwaniu brat Pier, prawosławny mnich z Francji, który porzucił katolicyzm i od dziewięciu lat mieszka w Jerozolimie. Opiekuje się grobami proroków Zachariasza, Malachiasza i Aggeusza na Górze Oliwnej. Spogląda na błyszczący złotem meczet Kopuła na Skale i mówi: – Znajomi Palestyńczycy twierdzą, że porwanie ukartował rząd Izraela, żeby znów ich poróżnić. Coś w tym jest, Izrael prowadzi politykę dziel i rządź; aby sprawować władzę nad Arabami, musi ich ciągle skłócać.
A przecież ledwie dwa miesiące wcześniej Hamas dogadał się z Fatahem. 2 czerwca stworzyli rząd jedności. Do tej pory Hamas władał Strefą Gazy, Fatah Zachodnim Brzegiem. Izrael uznaje Hamas za organizację terrorystyczną. Pierwszą rysę na świeżym sojuszu już widać – palestyński prezydent Mahmoud Abbas potępił porwanie i zapewnił pomoc w poszukiwaniach, oskarżony o porwanie Hamas nie przyznaje się, chwali porywaczy kimkolwiek są i gani Abbasa za kolaborację z okupantem.