Mniej mówić, precyzyjniej działać
Katastrofa malezyjskiego samolotu: To zdarzenie musi wstrząsnąć Ukrainą
Jest zbyt wcześnie, żeby wydawać ostateczne sądy, kto stoi za katastrofą samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, który rozbił się na terytorium wschodniej Ukrainy. Mogło być całkiem inaczej, ale dziś wiele wskazuje, że do samolotu strzelali separatyści: w tym regionie toczą się nadal walki między siłami prorządowymi i zwolennikami tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.
Miejsce katastrofy to obszar kontrolowany przez rebeliantów, leży w pobliżu ukraińsko-rosyjskiej granicy. Ukraińskie służby bezpieczeństwa SBU przechwyciły rozmowę, z której wynika, że dokonali tego separatyści, nie mając pojęcia, że zestrzelili samolot pasażerski z 300 osobami na pokładzie. Jeśli wierzyć informacjom podawanym przez władze w Kijowie... Prosty wniosek, jaki się nasuwa: użyto broni dostarczonej z Rosji, bo przecież separatyści nie kupili na bazarze systemu Buk, jaki – zdaniem fachowców – został użyty. Nie ma jednak niezbitych dowodów, że posiadali tę broń, choć zestrzelili kilka ukraińskich maszyn. Ta jednak leciała na wysokości 10 tys. metrów.
Przeciwko separatystom świadczy fakt, że chcą przekazania czarnych skrzynek i całego śledztwa w ręce MAK, czyli do Moskwy. I że utrudniają ekipom ratowniczym dotarcie na miejsce katastrofy. Żeby zatrzeć ślady?
Nie wiadomo na pewno, czy to pomyłka, czy prowokacja. Malezyjskim samolotem z Amsterdamu do Kuala Lumpur podróżowali obywatele Holandii, Francji, Stanów Zjednoczonych. Wszystkie rządy będą się domagać wyjaśnienia przyczyn tragedii. Nie da się niczego ukryć ani zmanipulować. Nic nie wskazuje, że to ukraińskie siły rządowe stoją za aktem terroru, jak sugerują przedstawiciele buntowników. Po co miałyby to zrobić?
Jeśli do pasażerskiego samolotu strzelali separatyści, używając nowoczesnej rosyjskiej broni, to Władimirowi Putinowi trudno będzie wytłumaczyć, jakim sposobem znalazła się w rękach ukraińskich rebeliantów.