O tym, co zamierza zrobić z Ukrainą, jeśli ta zbliży się do zachodnich struktur, Władimir Putin mówił George’owi Bushowi jeszcze w 2008 r. „Musisz zrozumieć, George, że Ukraina nie jest państwem – tłumaczył ówczesnemu prezydentowi USA na bukareszteńskim szczycie NATO. – Znaczna jej część to prezent od nas”.
To samo, tylko bardziej wprost, mówił też Aleksandr Dugin, rosyjski geopolityk i mistyczny nacjonalista, na Zachodzie postrzegany jako nawiedzony jurodiwy, ale w Rosji traktowany bardzo serio, również na Kremlu. W tym samym 2008 r. na pytanie dziennikarza „New Perspectives Quarterly” o rosyjską reakcję w wypadku, gdyby Ukrainie przyszło do głowy wstąpić do NATO, Dugin odpowiedział, że Rosja wsparłaby powstanie we wschodnich częściach kraju i na Krymie. „Nie mogę wykluczyć również wprowadzenia tam sił zbrojnych, tak samo jak w scenariuszu osetyńskim” – mówił Dugin. W 2008 r. takie słowa brzmiały jak bredzenie wariata, ale wychodzi na to, że warto czasem słuchać rosyjskich jurodiwych geopolityków.
Moskwa jednak przestrzeliła. Przeszacowała poparcie, które miałoby zebrać takie „powstanie”. Antymajdany nie miały w sobie nic ze spontaniczności Majdanu, prorosyjskie wiece na wschodzie kraju inspirowane były w dużej mierze z Rosji. Efekt był taki, że wschodnia Ukraina nie pękła – jak zakładano – na pół, wzdłuż Dniepru. Odłupało się od niej jedynie kilka fragmentów – niewielki procent tego, na co liczył Putin. Prorosyjskie powstanie nie wybuchło ani w Odessie, ani w Charkowie.
Ten odłupany kawałek Ukrainy, „Związek Republik Ludowych”, Donieckiej i Ługańskiej (odpowiednio DRL i ŁRL) – każe nazywać się Noworosją. I ta Noworosja, choć jest tworem wirtualnym, bo istnieje raczej teoretycznie i obejmuje o wiele mniejsze terytorium, niżby chciała, funkcjonuje jako symbol wspólnej „ojczyzny”. Bo Noworosja to nazwa ambitniejszego projektu. „Związek Republik Ludowych” nawiązuje bowiem swoją nazwą do Noworosji historycznej – regionu w XVIII w. zdobytego przez Rosję na Turkach i ciągnącego się wzdłuż całego ukraińskiego wybrzeża Morza Czarnego. Ukraina, wówczas nazywana przez Rosję „Małorusią”, znajdowała się na północ od tej krainy. I tam właśnie chcieliby ją Noworosjanie z powrotem wypchnąć.
Razem przepędzimy juntę!
Jest taka piosenka rosyjskiego zespołu Kuba. Nosi tytuł „Powstań, Donbasie”, grana jest na porywającą nutę, zna ją w Donbasie prawie każdy, to jeden z nieoficjalnych hymnów DRL. „Powstań, Donbasie” to kwintesencja rosyjskiej propagandy i narracji, którą prowadzą obie „republiki”. Zaczyna się od jasnego opisania sytuacji: „Mamo, co słychać w kraju stepów i hałd? Słyszałem, że na naszą ziemię przyszli wrogowie i chcą wszystkich pozabijać”. A później – mocne uderzenie w lokalny patriotyzm: „Mamo, tu każde miasto znam od dziecka, Drużkowkę, Słowiańsk, Kramatorsk – teraz na newsowych paskach. Donbasie – ratuj swoje dzieci!”.
W refrenie, jak w pigułce, powtarzają się motywy wbijane w rosyjskie (i noworosyjskie) głowy od rana do nocy: „Wstawaj, Donbasie! Razem przepędzimy juntę! (tak rosyjskie media uparcie nazywają pomajdanowy rząd w Kijowie). Staniesz się nowym Brześciem!”. Mit obrony twierdzy brzeskiej w 1941 r. to radziecki odpowiednik Westerplatte.
Noworosja nie ucieka od radzieckiej symboliki. Wielu protestujących, jeszcze w czasach antymajdanów, wymachiwało flagami z sierpem i młotem, śpiewano radziecki hymn. Radziecką flagę zawieszono na zdobytym przez bojowników przejściu granicznym Izwarino. Uruchomienie przez separatystów radzieckiego czołgu z drugiej wojny światowej, postawionego na cokole w poddonieckiej Konstantyniwce i robiącego tam za pomnik, stało się symbolem doskonale przemawiającym do zwolenników Noworosji. Na czołgu wymalowano wielką czerwoną gwiazdę, napisy „na Lwów” i „na Kijów” – tak samo jak na czołgach z czasów wojny ojczyźnianej pisano „na Berlin” – i oddano bojownikom do użytku.
Walka z „Ukrami”, jak w Donbasie określa się Ukraińców, przedstawiana jest w DRL i ŁRL prawie zawsze jako swego rodzaju kontynuacja wojny z Hitlerem. Jak wiadomo, w Kijowie – z perspektywy Rosji i Noworosji – rządzą banderowcy-faszyści i to właśnie oni, nikt inny, sięgają ze swoim okrutnym nacjonalizmem po rosyjskie ziemie.
Sprawa masakry na Wołyniu jest w Rosji dobrze znana, dlatego każdemu Polakowi, który pojawi się w Donbasie, postawione zostanie wcześniej czy później pytanie o to, jak może popierać „naród oprawców” przeciwko Rosjanom – „narodowi wyzwolicieli od faszyzmu”.
Kto mógł, wyjechał
„Mamo, z zachodu przyszły do nas diabły, tak samo jak w 1941 r.” – śpiewa Dmitrij „Fidel” Nozdrin, wokalista zespołu Kuba w „Powstań, Donbasie”. Dlatego dzisiejsze „zachodnie diabły” traktuje się w Noworosji podobnie jak te, które „przyszły w 1941 r.”: ukraińskich jeńców przeprowadzono ulicami Doniecka w upokarzającym marszu, podobnie jak w 1944 r. przeprowadzono przez Moskwę jeńców nazistowskich. Powtórzono nawet motyw z polewaczką, która umyła po przemarszu ulicę.
Publiczne upokarzanie w Noworosji zdarza się dość często. Przykładem może być film pokazujący ukraińskich jeńców zmuszanych do podskakiwania w szyderczej parodii majdanowego „kto nie skacze, ten Moskal”. Podobny los spotkał Ukrainkę oskarżoną w Doniecku o sprzyjanie „faszystom”, czyli ukraińskim wojskom. 50-letnią kobietę obwiązano flagą Ukrainy i przywiązano do ulicznego słupa. Zgromadzeni ludzie wyzywali ją, opluwali i kopali.
Noworosja nie jest bowiem miejscem, w którym panuje powszechnie przestrzegany państwowy porządek. Do legendy przeszły już doniesienia o tym, że uzbrojeni bojówkarze odbierają obywatelom co lepsze samochody, że powszechne są ordynarne wymuszenia i kradzieże, że osoby popierające jedność Ukrainy bywają prześladowane.
Ulice miast są puste, nie tylko dlatego, że jeśli ktoś mógł z Noworosji wyjechać, już to zrobił, ale także dlatego, że wielu ludzi niespecjalnie ma ochotę wychodzić z domów, i to nie tylko ze względu na zagrożenie ostrzałem. Raimonda Murmokait , stały przedstawiciel Litwy przy ONZ, mówiła na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa, że na terenie obu „Republik Ludowych” rządy prawa zostały zastąpione „rządami bezprawia i siły”. W miejscach, które kontrolują „nielegalne zbrojne ugrupowania”, dochodzi do uprowadzeń, tortur i znęcania się nad ludźmi, włączając w to cywili. A bojownicy robią sobie „selfies” z ciałami zabitych ukraińskich żołnierzy.
– Ludzie już się boją tego kryminału – mówi Ołeh, pisarz i dziennikarz, który dopiero niedawno opuścił Donbas. – Wielu już ma po prostu dosyć i chce, by się skończyło, wszystko jedno jak: zwycięstwem Ukrainy czy Rosji. 95 proc. chce po prostu spokoju. Większość chciała po prostu federacji, tego, żeby po rosyjsku pozwolili rozmawiać. A umierać za DRL chciało te pozostałe 5 proc.
Zespół Kuba zdecydowanie jednak namawia do ciągłego czynu zbrojnego. „Zachodnie diabły” trzeba przepędzić, bo „strzelają do żon i matek, palą ludzi żywcem”. To ostatnie to nawiązanie do tragedii w Odessie z początku maja, kiedy w spalonym w wyniku zamieszek budynku związków zawodowych zginęło kilkudziesięciu zwolenników kursu prorosyjskiego.
Obie strony konfliktu mają swoich męczenników wynoszonych na sztandary: Majdan ma niebiańską sotnię, czyli ofiary zimowych starć z siłami Wiktora Janukowycza. Dla Noworosji są to między innymi zabici w Odessie, mieście, które miałoby się znaleźć w noworosyjskim projekcie. Odessa bowiem to część historycznej Noworosji, miasto rosyjskojęzyczne i dla rosyjskiej kultury niezmiernie ważne.
Zresztą mapy projektowanej Noworosji przewijają się dość często w materiałach dotyczących DRL – na przykład na zdjęciach z gabinetu Pawła Gubariewa, dawnego „ludowego gubernatora” DRL, widać ją na ścianie. Na mapach tych Noworosja obejmuje cały wschód (z Charkowem) i południe Ukrainy nie tylko po Odessę, ale aż po Izmaił, odcinając Kijów zupełnie od Morza Czarnego.
„Mamo, życie się toczyło od Doniecka do Odessy, zieleniały miasta, woziły węgiel pociągi, jak zawsze dymiły kominy” – śpiewa Fidel z grupy Kuba, kreśląc zasięg Noworosji, a przy okazji budując mit jej „złotego okresu”, który – szczerze mówiąc – nie bardzo wiadomo, kiedy miał miejsce. Przy okazji nakreślono również kręgosłup gospodarczy Noworosji. Wszystko wydaje się proste: Donbas kopie węgiel, Odessa wysyła go w świat i jest pięknie.
Tyle że w Odessie mało kto ma ochotę na uczestnictwo w projekcie Noworosji. Georgijewek – wstążek orderu św. Jerzego, które są jednym z symboli prorosyjskich separatystów – w mieście jest niewiele, flag Ukrainy natomiast widać sporo: na samochodach, wpiętych w ubrania przechodniów. Być może dlatego, że Odessa od ćwierć wieku żyje obok Naddniestrza, kraju, który powstał w podobnych okolicznościach i który do tej pory jest nieuznawaną na arenie międzynarodowej, odciętą od świata poradziecką skamieliną.
Dla Odessy przyłączyć się do Noworosji to – de facto – przyłączyć się do Naddniestrza. Ale już z perspektywy Naddniestrza Noworosja od Odessy do Doniecka, gdyby powstała, byłaby szansą na wyrwanie się z izolacji, bo uzyskałaby bezpośrednie połączenie lądowe z Rosją i „rosyjskim światem”, którego czuje się częścią. W projekcie budowy DRL brali zresztą udział naddniestrzańscy działacze, którzy – według powszechnego mniemania – mieli podzielić się ze „stawianym” właśnie państwem doświadczeniem w „państwotwórstwie”.
Rozpad Ukrainy
Żeby wejść w ramy państwa o nazwie Noworosja, trzeba je najpierw stworzyć, zauważa trzeźwo naddniestrzański historyk Nikołaj Babilunga, prywatnie sympatyk prorosyjskiego ruchu na Doniecczyźnie. – A granice tego państwa powinny dojść do Dniestru, a może i do delty Dunaju. A o tym nie ma co mówić, dopóki nie tylko w Odessie nie ma „ochotników” (jak rosyjskojęzyczne media nazywają separatystów), ale nawet w Nikołajewie czy w Chersonie. Ale – dodaje sobie animuszu historyk – rozpad Ukrainy wcześniej czy później sprawi, że te plany staną się aktualne.
Babiłunga zauważa, że to, co obecnie dzieje się w Noworosji, Naddniestrze przechodziło już ćwierć wieku temu. O ile jednak symbolika Naddniestrza to głównie nawiązywanie do estetyki ZSRR, flaga Noworosji, oficjalnie przyjęta w sierpniu, jest wariantem flagi Imperium Rosyjskiego z czasów Romanowów.
Nieco problematyczna jest noworosyjska flaga wojenna, ta sama, która dziwnie przypomina flagę Konfederatów z czasów amerykańskiej wojny secesyjnej. Bojownicy noszą ją na mundurach równie często jak georgijewskie wstążki. Chwyciła, wydaje się, głównie z uwagi na jej „rebeliancki” wydźwięk i wygląd, ale nikt w DRL nie chce się przyznać do amerykańskich korzeni swego symbolu. „Ludowy gubernator” Gubariew, któremu flaga się spodobała i który zaczął ją propagować, próbował z początku wiązać ją z tradycją kozacką. Później zaczęto w DRL głosić, że flaga nawiązuje do flagi rosyjskiej floty z niebieskim krzyżem św. Andrzeja, tyle że na czerwonym – a nie białym – tle. Sztandar ten stał się także flagą partii Gubariewa, również noszącej nazwę Noworosja. Program tej partii to połączenie idei bolszewickich z wielkoruskim, prawosławnym nacjonalizmem. Na zjeździe założycielskim Noworosji był zresztą wspomniany już wcześniej Aleksandr Dugin – i klaskał.
„Imperialna” retoryka zaczyna ścigać się w popularności z radziecką: Igor Striełkow, jeden z przywódców separatystów, były „minister obrony” DRL (a kiedyś najemnik m.in. w Naddniestrzu i b. Jugosławii), jest rosyjskim monarchistą, pozuje zresztą na carskiego oficera: „białego” z klasą. Carskie wojsko to jego konik: Striełkow jest maniakiem historycznych rekonstrukcji, i to za wojskowych z czasów imperium przebiera się najchętniej.
Stwórzmy idyllę
Carska estetyka Noworosji to jedno, ale jej części składowe – DRL i ŁRL – mają własną symbolikę. Flaga Donieckiej Republiki Ludowej to – według niektórych – po prostu wariant flagi Federacji Rosyjskiej, gdzie biały kolor zamieniony został na czarny – symbolizujący węgiel, największe bogactwo Donbasu. Według innych to kopia flagi Doniecko-Krzyworoskiej Republiki Radzieckiej, istniejącej przez kilka tygodni zimą 1918 r. i stawiającej się Kijowowi.
O pochodzeniu flagi Ługańskiej Republiki Ludowej nie wiadomo zbyt dużo – wpisuje się jednak w schemat krążących w internecie flag innych postulowanych „republik ludowych”. Wszystkie one wyglądają bowiem jak flagi Rosji, w których kolor biały zastąpiony jest przez inny. I tak: w Ługańsku – przez błękitny, w Charkowie – przez zielony, w Odessie – żółty, Dniepropietrowsku – fioletowy. I tak dalej. Symbolika ŁRL nie jest jednak jeszcze ustalona: w maju rozpisano na nią konkurs, ale – najwyraźniej – nikt nie miał czasu zająć się jego rozstrzygnięciem. Wyniki można zobaczyć na oficjalnej stronie ŁRL – lugansk.online.info. Znaleźć tu można przeróżne ciekawe propozycje, między innymi coś, co wygląda jak flaga Rosji, tyle że z dorysowaną armatą oraz projekt godła z koniem wziętym prosto z logo Ferrari.
Hymnem DRL jest utwór o tytule „Powstań, Donbasie”. Ale nie ten napisany przez zespół Kuba – oficjalny donbaski hymn stworzyła grupa punkowa Dień Tryffidow. Sam pomysł, by to punki napisały nacjonalistycznym konserwatystom hymn państwowy, wydaje się całkiem rewolucyjny, ale tekst pieśni to sałatka z klasycznych motywów pojawiających się w rosyjskiej hurraretoryce już od dawna. Tak więc z hymnu dowiadujemy się, że Donbas jest „gotów wroga zmieść z powierzchni ziemi”, bowiem „wstaje z kolan”, „zmęczył się, ale nie upadł na duchu”, „weźmie siłę od matki-Rosji” i „świat zobaczy, jaki jest gigantyczny”.
Według projektu konstytucji DRL „prawa człowieka” przysługują obywatelom od ich poczęcia, a nie narodzin. Dopuszczono karę śmierci przez rozstrzelanie. Walczący z „ukraińskim faszyzmem” przywódcy głoszą utworzenie czegoś na kształt narodowo-socjalistycznej idylli, w której nacjonalistyczne idee i chrześcijańskie wartości (prawosławie jest religią państwową w DRL) byłyby pomieszane z elementami socjalistycznymi.
Rubel czy hrywna?
Rzeczywistość jednak coraz bardziej nie nadąża za symboliką. DRL i ŁRL powołały parlamenty, ministerstwa. Głoszą, że prowadzą poważną politykę wewnętrzną, a nawet zagraniczną. Zastanawiają się nad zamianą ukraińskiej hrywny na rosyjskiego rubla, ale wciąż ani jednego, ani drugiego w bankomatach nie ma. Wypłatę pensji i emerytur wstrzymano. Coraz mniej jest towarów na półkach i ludzi na ulicach. Ci, którzy pozostali w mieście, nasłuchują zbliżających się wybuchów. Do rytmu ostrzałów dostosowują swój rozkład dnia.
W dodatku donbaskie „siły zbrojne”, składające się z kilku organizacji, ścierają się również między sobą, podobnie zresztą wygrażają sobie nawzajem członkowie noworosyjskiej elity. Część z nich dała już spokój z zabawą w „niepodległy kraj” i zniknęła z placu boju, wynosząc się do Rosji. Szpitale i służby miejskie jeszcze działają, choć już raczej siłą rozpędu: ich pracownicy, jeśli tylko mogą, też wynoszą się poza Doniecką Republikę Ludową.
– Ten cały DRL to widać głównie w telewizji – mówi Ołeh. – U mnie, w Makijewce, nie było żadnych flag, nic. Tylko ci ludzie z bronią wszędzie. Nie da się ich wytrzymać. Oni mają g… w głowie, mówię ci – podsumowuje.