Według szacunków profesora Adriana Raferty i zespołu badaczy z Waszyngtonu w 2100 r. na Ziemi będzie żyło aż 11 mld ludzi. To zaskoczenie, bo ONZ długo zapewniała, że w 2050 r. populacja sięgnie 9 mld, po czym ustabilizuje się i zacznie spadać. Okazuje się, że w przewidywalnej przyszłości będziemy się rozmnażali bez końca. Zbyt wielu ludzi na zbyt małej planecie z uszczuplonymi zasobami to koszmarna wizja życia.
Przeludnienie stanowi jednak problem także po śmierci. Już teraz na cmentarzach od Kanady po Australię brakuje miejsc na nowe groby. Część największych nekropolii świata zaprzestaje pochówków, inne alarmują, że za kilka lat będą zmuszone odsyłać zmarłych z kwitkiem. Najgorzej jest w wielkich tzw. megamiastach (ponad 10 mln mieszkańców), gdzie deweloperzy walczą o tereny pod inwestycje, a ekolodzy lobbują za powiększaniem obszarów zielonych. Zarządy cmentarzy są na straconej pozycji, bo w metropoliach rządzi duch innowacyjności i przekonanie, że ziemia powinna służyć żywym i przynosić zysk. Nekropolie są więc zmuszone kurczyć się lub przenosić.
Dryfujące dusze
Nie ma tego złego… – przekonują marzyciele, architekci i projektanci. Skoro brakuje dla zmarłych miejsca na Ziemi, pomieszczą się w kosmosie. Amerykańska firma Celestial z Houston od 20 lat świadczy usługi międzygwiezdnych pochówków. Już za tysiąc dolarów gram prochów zmarłego w maleńkiej kapsule może polecieć w wyższe warstwy atmosfery. Więcej trzeba zapłacić za pochówek na orbicie okołoziemskiej, a wysłanie odrobiny prochów na Księżyc to koszt 13 tys. dol. Ostatecznie wszyscy jesteśmy zbudowani z materii Wszechświata, a nasze ciała kiedyś znów staną się gwiezdnym pyłem.