Półśrodki Junckera
Szef Komisji Europejskiej ogłosił wart 315 mld euro plan inwestycji w unijną gospodarkę
Pierwszy raz o planie inwestycyjnym Jeana-Claude’a Junckera usłyszeliśmy w lipcu, gdy były premier Luksemburga – wtedy jedynie nominat stolic na szefa Komisji Europejskiej – zabiegał o poparcie europosłów.
Europejska lewica przegrała majowe wybory do Parlamentu Europejskiego, ale zebrała tyle mandatów, by zablokować Junckera kojarzonego z polityką zaciskania pasa. W zamian za poparcie socjaldemokratów Juncker ogłosił, że Bruksela przeznaczy 300 mld euro na pobudzenie unijnej gospodarki.
Od tego czasu wszyscy w Brukseli zastanawiali się, gdzie Juncker znajdzie owe 300 mld euro. Unijny budżet, którym zarządza Komisja, jest wart ponad trzy razy tyle. Ale unijna kasa jest już podzielona pomiędzy państwa członkowskie.
Wiadomo było, że stolice łatwo pieniędzy nie oddadzą. Juncker nie mógł tez zmusić ich do dodatkowych wpłat, choć takie pomysły miał np. polski minister finansów.
Luksemburczyk uciekł się więc do inżynierii finansowej. Unia wyłoży 21 mld euro gotówki w postaci gwarancji, a zachęcony planem Junckera rynek ma dostarczyć resztę. Szef Komisji zakłada więc, że każde wyłożone przez Unię euro przyniesie 15 euro inwestycji. Eksperci powątpiewają, czy to możliwe. Banki zakładają, że możliwy do uzyskania efekt dźwigni jest równy 1 do 6. Juncker zakłada 1 do 15.
Unijni przywódcy próbowali już rozruszać unijną gospodarkę w ten sposób w 2012 r. Zdecydowali wtedy o podniesieniu kapitału własnego Europejskiego Banku Inwestycyjnego o 10 mld euro. Liczyli, że dzięki tym funduszom bank sfinansuje inwestycje warte 60 mld euro. Efekty są rozczarowujące – działania EBI nie wzmocniły wzrostu gospodarczego w Unii.
Plan Junckera nie jest więc pakietem stymulacyjnym z prawdziwego zdarzenia. Zalety jego projektu mogą leżeć jednak gdzie indziej.