Prezydent Władimir Putin szykuje Rosję na recesję, a może na wojnę. Przemówienie Putina o stanie państwa wygłoszone przed rosyjskim parlamentem zbiegło się z zawieszeniem planu budowy rurociągu „South Stream” i odmową państw naftowych ograniczenia wydobycia „czarnego złota”, co rujnuje budżet Rosji. O tych porażkach prezydent nie mówi, bo nie taka jest rola jego przemówienia.
W rzeczywistości sankcje zachodnie działają. I to boleśnie, bo inaczej Putin nie proponowałby niedawno Europie wzajemnego ich zniesienia. Fatalne są notowania rubla, skarb państwa pustoszeje, bo inwestorzy zachodni wycofują się z Rosji, a sami Rosjanie wywożą pieniądze za granicę. Szacuje się, że w tym roku, roku agresji na Krym i Ukrainę wschodnią, uciekło z Rosji ponad 100 mld dolarów. To dlatego Putin w orędziu obiecał amnestię podatkową i zawieszenie podatków dla mniejszego biznesu na cztery lata oraz pogroził palcem, w starym sowieckim stylu, „spekulantom”.
To było orędzie zimnowojenne. Putin jest więźniem swej neoimperialistycznej retoryki. Brnie w zaparte. Krym jest „ziemią świętą”, Rosja musiała go zająć. Gdyby nie zajęła, Zachód, na czele z USA, znalazłby sobie inny pretekst do konfrontacji.
Ekipa Putina nie ma zamiaru zmieniać ani retoryki, ani polityki. Rozkręca machinę nacjonalistyczno-militarną jak za dawnych sowieckich czasów. Tak jak wtedy fakty są nieważne, ważna jest konsolidacja narodu wokół wodza. Wezwania prezydenta Putina do wzmożenia wysiłku, aby uniezależnić się ekonomicznie od świata, zabrzmiały jak proklamacja stanu wojennego w gospodarce. Nie bacząc na przykład Korei Północnej czy Kuby, Putin zdaje się wierzyć, że możliwe jest połączenie autarkii rynkowej z rozwojem zdolnym do konkurencji w globalnym świecie.