Ja, czyli nein
CSU chce zachęcać imigrantów, by mówili po niemiecku także w domu
Postulat ten zamieszczony został z całą powagą w tezach programowych, przygotowywanych na niedzielny zjazd bawarskiej partii i – zapewne ku zaskoczeniu jego twórców – stał się tematem kpin, zarówno poważnych medialnych komentatorów, jak i zwykłych zjadaczy chleba.
Kolektywna zaduma dotyczyła pytania podstawowego: kto i jak miałby kontrolować wykonywanie tej powinności? Wprowadzić szybkie oddziały policji językowej? Liczyć na nieroztropność naiwnych dziatek, które wygadają rodzinne tajemnice? A może postawić na sąsiadów donosicieli?
Kwestia ta nie doczekała się jednak klarownej odpowiedzi, bo od nieszczęsnego postulatu zaczęli odcinać się sami politycy bawarskiej CSU. Co bardziej przenikliwi Niemcy mogli domyślić się jednak, że zatroskani Bawarczycy pochylili się nad poważnym problemem integracji imigrantów, których kolejne fale spływają do Niemiec rzekomo nieprzerwanym strumieniem. W poczuciu troski o ich i własną przyszłość próbowali znaleźć sposób na harmonijne współżycie przybyszów z tuziemcami. Sposób prosty jak drut. Propozycja zaaplikowania tego niewyszukanego panaceum wywołała tymczasem prawdziwą burzę medialną.
Komentatorzy „Frankfurter Runschau” uznali pomysł, by cudzoziemcy również w prywatnych czterech ścianach rozmawiali wyłącznie po niemiecku, nie tylko za dyskryminujący i rasistowski, ale też zakłamany. Szefowi CSU Horstowi Seehoferowi przypomniano „Veggie-Day” – akcję partii „Zielonych” sprzed roku, kiedy to jej funkcjonariusze domagali się obowiązku wprowadzenia dnia bezmięsnego do niemieckich kantyn i stołówek pracowniczych.
Seehofer wyraził wówczas na łamach „Bild am Sonntag” bezkompromisową krytykę takich zapędów.