Przez ponad trzy wieki to kawa była wizytówką Jemenu. Jej ziarna, małe i o nieregularnym kształcie, w nieco oliwkowym kolorze, po zaparzeniu wprawiały najbogatszych Europejczyków w smakową ekstazę. Pod koniec XVII w. kawa Mocha była już tak droga, że we Francji mógł sobie na nią pozwolić tylko dwór królewski. Aż do XX w. była eksportowym hitem tego zapomnianego kraju.
Dziś trudno ją kupić nawet w jemeńskim porcie Mocha, od którego pochodzi jej nazwa. Jemeńczycy dobrowolnie pozbyli się kawy, czyli największego źródła dochodów, zanim znaleźli ropę, na rzecz niepozornego krzaku o małych, okrągłych liściach, przypominających szpinakowe. Kraj jest górzysty i terenów pod uprawę jest niewiele. Dla kawy szybko zabrakło więc miejsca. Jej pogromca smakuje podle, trwale brudzi palce, psuje oddech i zęby, ale z czasem przynosi coś, czego nie zapewni nawet najlepsza kawa na świecie – błogie uczucie szczęścia i harmonii.
W poprzednim roku zbiory katu, bo tak nazywa się ten magiczny krzak, były dramatycznie niskie, czego efekty widać dziś gołym okiem. Jemen pogrąża się w kryzysie politycznym, z którego może już cało nie wyjść w sensie dosłownym. Od września zachodnia i centralna część państwa, ze stołeczną Saną włącznie, jest pod kontrolą plemiennych bojówek z północy, lojalnych wobec prominentnego klanu al-Huti. Mniej więcej wtedy usamodzielniło się południe, marzące o powrocie do socjalizmu. I w końcu wschodni Jemen opanowała Al-Kaida Półwyspu Arabskiego (AQAP), najpotężniejsza dziś franczyza organizacji założonej przez Osamę bin Ladena, którego ojciec pochodził zresztą z Jemenu.
Uniwersytet Al-Kaidy
Jeszcze cztery lata temu Waszyngton przywoływał Jemen jako wzór stabilnego arabskiego państwa, sojusznika Ameryki w walce z terrorem.