W piątek wieczorem zginął w Moskwie Borys Niemcow, opozycyjny polityk oraz jeden z organizatorów marszu protestu zaplanowanego na niedzielę. Samochód z zabójcami podjechał, gdy późnym wieczorem Niemcow szedł ze znajomą ulicą w pobliżu Kremla. Dostał cztery kule, ale strzałów było więcej. Zabójca chciał mieć pewność, że zabije.
Towarzyszącej politykowi kobiecie nic się nie stało.
Niemcow był politykiem bardzo rozpoznawalnym, co nie oznacza, że cieszył się w Rosji popularnością, podobnie zresztą jak reszta opozycji demokratycznej. Putina krytykował konsekwentnie od dawna, w tym nie było nic nowego. Ale gdy wiosną ubiegłego roku Rosja anektowała Krym, powiedział „nie”.
Na taki gest nie zdobył się ani Aleksiej Nawalny, ani Michaił Chodorkowski – obaj dali do zrozumienia, że Krym może nielegalnie, ale jednak „odzyskany”, więc niech już zostanie.
Niemcow mówił otwarcie, że Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą. Pisał raport „Putin i wojna”, dotyczący m.in. rosyjskich działań w Donbasie. Dla rozpalonej przez „powrót silnej Rosji” i szczucie państwowej propagandy putinowskiej większości Niemcow był „wrogiem ludu”. Dla tych najbardziej radykalnych – „wrogiem ludu”, który szkodzi „rosyjskim interesom” i należy się go pozbyć. Wielokrotnie dostawał maile i telefony z pogróżkami, ale policja nie reagowała na jego zgłoszenia.
Władimir Miłow, opozycjonista i kolega Niemcowa, zwraca na swoim blogu uwagę, że do zabójstwa doszło w jednej z najczujniej strzeżonych części Moskwy.