Kolejny, enty w ostatnich latach kryzys polityczny w Wenezueli zaczął się od aresztowania burmistrza Caracas, przeciwnika rządu, ale o wiele większym wstrząsem była dla wszystkich śmierć 14-letniego ucznia liceum Kluivera Roi w mieście San Cristobal. Są dwie wersje tego zabójstwa.
Według naocznego świadka z opozycji Kluiver wyszedł ze szkoły i zbliżył się do grupy demonstrantów, ale nie brał udziału w zgromadzeniu. Doszło do starcia demonstrantów z policją, ludzie zaczęli się rozbiegać i szukać schronienia w okolicznych domach. Kluiver nie zdążył uciec. Wczołgał się pod zaparkowane auto, tam dopadł go policjant Mora Ortiz, lat 23, i z bliska strzelił chłopcu w głowę.
Wersja policji jest inna. Zamaskowani młodzi mężczyźni zaatakowali policjantów kamieniami i koktajlami Mołotowa, policjanci ruszyli na nich z pałkami, doszło do bijatyki. Jeden z policjantów wystrzelił, żeby rozproszyć tłum, i trafił przypadkowo Kluivera. Policjanci chcieli chłopca ratować, ale dostęp do rannego zablokowali im opozycyjni bojówkarze. Chłopca zabrał w końcu ambulans, lecz było za późno: zmarł w drodze do szpitala.
Nie jest dziwne, że w chaosie ulicznej zadymy każdy widział co innego, zwłaszcza że każda ze stron ma polityczny interes w tym, żeby co innego widzieć. Ale w Wenezueli dwie wersje tego zabójstwa są symptomatyczne: wszystko tam ma dwie wersje. Najprostsze słowa znaczą dla każdej ze stron politycznego konfliktu coś zupełnie innego.
O języku, czyli faszyści vs. stalinowcy
Pisanie o Wenezueli jest zatem – i być może przede wszystkim – problemem językowym.