Nowe wyziera na każdej ulicy. Uderza liczba samochodów i wcześniej nieobecne marki. Dekadę temu po hawańskich szosach sunęły głównie cryslery, pontiaki, buicki z lat 40. i 50. oraz radzieckie łady, polskie fiaty i maluchy. Rupiecie na czterech kółkach, które wiele mówią o historii Kuby XX w., zaczynają tonąć wśród nowych modeli, głównie z Azji. Ale aut wciąż jest mało – Hawana nie wie, co to korki – a to, co jeździ, ma absurdalnie wysokie ceny. Rozklekotana łada z silnikiem toyoty może kosztować 45 tys. zł, dodge rocznik ’51 z silnikiem mercedesa – 100 tys. zł, a kilkuletnia mała kia 180 tys. zł (cła na nowe auta sięgają 100 proc.). Mimo deficytu aut miasto dusi się od spalin – motoryzacyjna trupiarnia kopci niemiłosiernie.
Starówka i centrum to wielki plac budowy. Niezliczone remonty i rekonstrukcje kolonialnych kamienic, przegniłych od wilgoci, nienaprawianych od dekad. Rozkwitają prywatne bary i restauracje, których wygląd pozwala często zapomnieć, że to Hawana – mógłby być Nowy Jork czy Warszawa. Zatrzęsienie straganów z warzywami, owocami i mięsem, o których dekadę temu Kubańczycy nie mogli nawet marzyć. To plony nowo powstających spółdzielni rolniczych, które uzupełniają dietę z librety (kartek), tj. ryż, fasolę, kurczaki, olej, mąkę, cukier. Tanich produktów na kartki starcza na przeżycie ok. 10 dni miesięcznie, resztę dokupuje się na targu za peso kubańskie lub w sklepie za peso wymienialne.
Dwie waluty nieźle ilustrują życie w dwóch rzeczywistościach. Bo na Kubie jest dziś i socjalizm, i kapitalizm. Gdy półtora tygodnia temu Raul Castro i Barack Obama ściskali sobie dłonie na szczycie obu Ameryk, a chwilę potem Obama prosił Kongres o skreślenie Kuby z listy państw sponsorujących terroryzm, niektórzy w Hawanie wywieszali w oknach flagi Kuby i USA.