Amerykanin nie zmieni rosyjskich emocji
Dlaczego Putinowi tak trudno wycofać się z Ukrainy
Nawiasem mówiąc, spotkanie odbędzie się w Soczi, nad Morzem Czarnym, całkiem niedaleko od Krymu. I chociaż Amerykanie mają z Rosjanami interesy globalne, daleko wykraczające nie tylko poza samą Ukrainę, ale i Europę w ogóle, to jasne, że nas, Europejczyków, interesuje głównie pytanie: jakie są szanse, że Putin wycofa się z Ukrainy i pozwoli jej samej kształtować swoją przyszłość?
Otóż szanse są niewielkie, właściwie w przewidywalnej przyszłości zerowe, a odpowiedź wiąże się z niedawno obchodzonym w Moskwie Dniem Zwycięstwa.
Rocznicę zwycięstwa obchodziły wszystkie kraje europejskie walczące w wojnie: w Warszawie, w Londynie, w Paryżu. Ale tylko w Rosji ten dzień stanowi święto bez reszty cementujące kraj i jego mieszkańców. Rosja właściwie nie ma niczego innego: nie ma komunizmu jako obowiązującej ideologii, nie ma carów powszechnie dobrze wspominanych, religia niby się odradzająca jest jednak powierzchowna, kult kazańskiej ikony Matki Bożej trudno porównać z Czarną Madonną z Częstochowy, nawet trójkolorowa flaga i dwugłowy orzeł nie są tak powszechnie przyjęte wobec wielopokoleniowej dominacji czerwonego sztandaru z sierpem i młotem.
Dzień Zwycięstwa pełni więc w Rosji funkcję społecznie donioślejszą niż w innych krajach walczących z hitlerowskimi Niemcami. Druga różnica: nie obchodzimy rocznicy tej samej wojny. Rosja czci zwycięstwo tej części II wojny światowej, w której nie była sojusznikiem Hitlera, a o roku 1939 wolałaby zapomnieć. A przecież w porozumieniu z Hitlerem napadła na Polskę, potem na Finlandię.
I rosyjska pamięć narodowa pomija, a nawet wymazuje istotne dalsze elementy wojny – rok 1940, mordy na polskich jeńcach i zsyłki polskiej ludności cywilnej na Syberię, zakres land-lease udzielonej Moskwie przez Amerykę, aresztowania własnych żołnierzy za rzekomą zdradę oraz wojenne ofiary terroru stalinowskiego.