Tam się urodziłem – Nicolas Mrima wskazuje kępę drzew na wzgórzu, otoczoną uprawami agaw sizalowych. Ta żyzna ziemia, obecnie własność koncernu REA Vipingo, kiedyś należała do jego dziadka. Dziadek miał cztery żony, co samo w sobie jest świadectwem zamożności, i 800 ha w okolicach Klifi, dziś jednej z turystycznych miejscowości na kenijskim wybrzeżu Oceanu Indyjskiego. Z tego majątku rodzinie pozostał jeden hektar. Resztę „ukradli złodzieje”.
Kilometr dalej mieści się Vipingo Ridge. To 1000-hektarowy majątek, gdzie powstają luksusowe wille z cenami zaczynającymi się od pół miliona euro. Kupują je bogaci Kenijczycy i emeryci z Europy. Główną atrakcją jest 18-dołkowe pole golfowe, jest też park z dzikimi zwierzętami i pas startowy dla prywatnych samolotów.
– Te palmy należą do nas! – gorączkuje się Mrima, wskazując na kokosowe czupryny wystające ponad otaczający posiadłość ceglany mur, długi na 15 km, wzdłuż którego drepczą kobiety z pakunkami na głowach. Po wybudowaniu muru ich droga do szkoły, szpitala czy bazaru wydłużyła się nawet o dwie godziny. Wokół wyrosły lepianki pobudowane przez ludzi wyproszonych z golfowego majątku. Stracili też dostęp do ujęcia wody – inwestor wpuścił tam krokodyle. Rząd wybudował na zewnątrz muru studnię, lecz za wodę z niej trzeba płacić.
Czynnie sprzeciwiający się eksmisjom Mrima już 19 razy był zatrzymywany i tyleż ma postawionych zarzutów, m.in. o zepsucie policyjnej broni. Chodzi o lasce, odkąd podczas jednej z eksmisji przejechał go buldożer. Solidny murowany budynek, w jakim mieszka 500 m od plaży, postawił prawem kaduka na ziemi, do której nie ma prawa.