Świat

Grupa Nielojalności

Grupa Wyszehradzka – co to za byt i czy jeszcze ma sens

Laszlo Balogh/Reuters / Forum
Kryzys imigracyjny przypomniał polskiej prawicy o istnieniu Grupy Wyszehradzkiej, czyli nieformalnego zrzeszenia Węgier, Czech, Słowacji i Polski.

Interpretując po swojemu stanowisko Warszawy w europejskich negocjacjach, wokół kryzysu imigracyjnego polską zgodę na kwoty uznaje się w prawicowych komentarzach za „zdradę” Grupy, skrótowo nazywanej G4.

„Zdrada” ta ma polegać na tym, że wcześniej kraje G4 nie godziły się na system kwot, proponując własne rozwiązania – przy czym stanowisko to było dość powszechnie interpretowane jako wymówka przed udzielaniem jakiejkolwiek pomocy państwowej uchodźcom z Południa. Polska już w trakcie negocjacji ustąpiła i na kwoty się zgodziła, porzucając sojuszników. W internecie krąży teraz mnóstwo materiałów dowodzących polskiej „zdrady”. Sporą karierę zrobiły napisane w kilku językach przeprosiny „narodu polskiego” za rząd Ewy Kopacz.

Niezależnie od tego, jaka jest prawda o unijnych negocjacjach, nagły przypływ solidarności z G4 nie jest nowością, bo to międzynarodowe zrzeszenie państw żyje właściwie od kryzysu do kryzysu. Powołane zostało w 1991 r. 15 lutego w węgierskim mieście Wyszehrad spotkali się prezydenci Polski Lech Wałęsa, Czechosłowacji Vaclav Havel i premier Węgier József Antall. Miejsce było symboliczne, bo to właśnie w tym mieście pod koniec XIV w. spotykali się kilkakrotnie królowie Polski, Czech i Węgier.

Konkretów nie było, ale też chodziło tu nie tyle o konkrety, ile o zademonstrowanie woli współpracy i podkreślenie wspólnoty politycznej trzech krajów. Działo się to wszystko tuż po upadku komunizmu, w czasach, kiedy przestał istnieć Układ Warszawski, a NATO było nadal niepewne swojej przyszłości (sam Vaclav Havel wypowiadał się wtedy jeszcze za neutralnością Czechosłowacji).

Zachód z rosnącym niepokojem obserwował postępujący chaos przy rozkładzie ZSRR oraz krwawy rozpad byłej Jugosławii. Zamachy stanu i kolejne wojny zdominowały doniesienia światowych mediów o Wschodzie Europy. Na tym tle trzy kraje Europy Środkowej postanowiły stworzyć wzorcowy przykład międzynarodowej współpracy i współdziałania dla osiągania metodami pokojowymi własnych celów. Dlatego z pierwszych spotkań Grupy płynęły głównie górnolotne deklaracje o poszanowaniu praw człowieka i gospodarce rynkowej, ale też o gwarancjach bezpieczeństwa dla krajów regionu.

Grupa przeżyła gwałtowny kryzys w momencie rozpadu Czechosłowacji w 1992–93 r. Wiele z zaplanowanych spotkań wtedy odkładano, aż w końcu zupełnie je odwoływano. Po rozpadzie Federacji oba państwa powstałe na jej gruzach – Słowacja i Czechy – w zasadzie ogłosiły brak zainteresowania kontynuacja prac w Grupie. Elity czeskie uznały wtedy, że po pozbyciu się balastu (za jaki uznawano wtedy w Pradze Słowację) ten relatywnie zamożny kraj czeka błyskawiczna droga na Zachód.

Współpracę z sąsiadami uznawano w Pradze za niepotrzebną w przekonaniu, że kraj ten nie ma nic wspólnego z niestabilnym, biednym obszarem postkomunistycznego Wschodu. Szczególną niechęcią darzono przy tym właśnie Polskę. Podobnie do Czechów myśleli Słowacy, a Węgrom, wobec oporu reszty, aż tak bardzo nie zależało. W tych warunkach doszło w zasadzie do praktycznego uśmiercenia Grupy Wyszehradzkiej. Koncept przetrwał głównie w publicystyce i nieformalnych działaniach dyplomatów.

Po Pradze w latach 90. krążyła opowieść, że tamtejsze elity wyleczył z ich poczucia splendid isolation amerykański dyplomata Richard Holbrooke. Jako ambasador USA w zjednoczonej RFN (1993–94) poznał Europę Środkową, a w latach 1994–96 kierował amerykańskim Biurem ds. Europy i Eurazji. To jego dziełem (oraz szwedzkiego dyplomaty Carla Bildta) był pokój z Dayton, który zakończył Jugosłowiańską masakrę.

Holbrooke, podczas swoich podróży po postkomunistycznej Europie, bezlitośnie uświadamiał kolejnym stolicom, że ich pozycja nie jest w żaden sposób wyjątkowa. Bogatsi czy biedniejsi, wszyscy postrzegani są jako tylko jeden z elementów chaotycznego świata postsowieckiego i oceniani przez pryzmat bałkańskich konfliktów etnicznych.

Na tym tle pokojowy rozpad Czechosłowacji był wprawdzie chlubnym wyjątkiem, ale na pewno nie umacniał on pozycji regionu w świecie. „Pokażcie, że jesteście pragmatyczni, że umiecie z sobą współpracować!” – brzmiała rada Holbrooke'a dla wschodnioeuropejskich liderów. Słuchać jej musiał m.in. Vaclav Klaus, wówczas premier i jeden z głównych konstruktorów czeskiej polityki zagranicznej.

Od połowy lat 90., od podróży Holbrooke'a po krajach Europy Środkowej, datuje się zwrot w podejściu do współpracy międzynarodowej w regionie. To wtedy skończyło się (albo zeszło na drugi plan) ściganie się o fotel dla prymusa, a zaczęło się demonstracyjne podkreślania woli współdziałania. Klaus był tak obrażony na Grupę Wyszehradzką, że na jej reaktywację się nie zgodził, ale zaczął za to promować regionalne porozumienie o wolnym handlu CEFTA. Gospodarcze znaczenie tego podmiotu było nieduże, ale faktem jest, że dyplomatyczne efekty kolejnych spotkań było spore.

Do reaktywacji Grupy Wyszehradzkiej doszło dopiero pod koniec lat 90., kiedy od władzy odsunięto elity, które wcześniej rozbiły Czechosłowację. Nowe ekipy w obu krajach były już teraz żywotnie zainteresowane współpracą regionalną. Szczególnie dotyczyło to Słowacji, która bardzo zabiegała o międzynarodowe uznanie po kilkuletnim okresie izolacji spowodowanej rządami antyzachodnich populistów.

Bratysława z taką energią zabrała się za odnowienie G4, że w tym mieście utworzono biuro Grupy oraz siedzibę wspierającego regionalne inicjatywy kulturalne i naukowe Funduszu Wyszehradzkiego. Wszystkie te inicjatywy wspierały już wtedy pozostałe trzy stolice, łącznie z Pragą. Wszyscy wiedzieli już bowiem, że jedność polityczna regionu jest kluczem do integracji z Zachodem. Ani NATO, ani Unia Europejska nie miały ochoty poszerzać się o wzajemnie skłócone państewka. G4 posłużyło za rodzaj wspólnej, dyplomatycznej marki, która ułatwiła wchodzenie krajów regionu do zachodnich struktur.

Już po sukcesie integracji wielu wieszczyło kolejny koniec G4, uznając, że formuła stowarzyszenia się wyczerpała, bo cel został osiągnięty.

Stało się jednak dokładnie odwrotnie. Grupa G4 spotyka się od końca lat 90. bardzo regularnie i podejmuje kolejne zobowiązania. Jednocześnie każdy z jej członków prowadzi własną politykę zagraniczną, często zupełnie sprzeczną z sąsiadami. Zbliżenie Węgier z Rosją z ostatnich lat jest tego najwymowniejszym przykładem.

G4 trwa, bo jest dziś w świecie dyplomacji międzynarodowej uznaną marką, jako sojusz regularnie odnawiany mimo niekończących się wewnętrznych różnic – co po raz kolejny pokazał finał kryzysu imigracyjnego.

Jednocześnie Grupa G4 coraz głębiej się formalizuje i instytucjonalizuje. Działa już wspomniany Fundusz Wyszehradzki (w 2012 r jego budżet wynosił 7 mln euro), a w 2012 r członkowie, pod wrażeniem wydarzeń na Ukrainie, powołali nawet wspólną grupę bojową. Ma powstać do 2016 r. i działać pod polskim dowództwem, liczyć ma trzy tysiące żołnierzy.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną