89,9 proc. – tyle, według najnowszych badań zaprzyjaźnionej z Kremlem sondażowni WCIOM, wynoszą najświeższe notowania rosyjskiego prezydenta. To rekord, choć wcale nie zaskakujący. Od ponad półtora roku, czyli od początku kryzysu na Ukrainie, rating prezydenta nie spadł poniżej 80 proc. A w czerwcowych badaniach WCIOM wyniósł tylko niewiele mniej niż obecny rekord – 89,1 proc.
– To efekt decyzji o bombardowaniu celów w Syrii i prowadzonej tam operacji antyterrorystycznej – tłumaczą socjolodzy z ośrodka, który zrobił badania. I mówią prawdę.
Od jesieni 2013 r. na ekranach rosyjskich telewizorów trwa serial. Jego głównym bohaterem jest silny, zdecydowany, nieuginający się pod zewnętrznym naciskiem i choć już nie najmłodszy, to całkiem przystojny Władimir Władimirowicz.
Władimir Putin w tym serialu w zasadzie nie ma wad. Bo nie jest po prostu sobą, ale czymś znacznie więcej. Symbolizuje państwo, całą Rosję. Silną, odnowioną, podnoszącą się z kolan. Przywracającą sprawiedliwość, walczącą z krzywdą ludzką, dyktującą innym, niesłuchającą dyktatu.
Serial ma wszystkie cechy dobrej rozrywki. Dostarcza emocji – czy to zdradę bratniego narodu, czy bohaterstwo „ochotników” (o których wszyscy wiemy, że to rosyjscy żołnierze, ale o tym cicho sza), płacz „naszych” dzieci, spiski i knowania wrogów, przede wszystkim jednak wzruszającą troskę Rosji o zwykłego człowieka na Krymie, w Donbasie, a ostatnio także w Syrii.
Serial jest profesjonalnie nakręcony i ma to, czego rosyjskiemu widzowi potrzeba szczególnie – nagłe zwroty akcji. Aneksja, czyli po rosyjsku „przywrócenie Krymu” do macierzy, nie może przecież trwać rok, dwa, trzy.