Były raporty, panele, wystąpienia, debaty i wywiady, ale jak co roku najważniejsza była atmosfera. Bo Davos ma jedną zasadniczą funkcję: jest barometrem nastrojów w tej wąskiej grupie, która zawiaduje globalną gospodarką i polityką. W tym roku spokój ostatnich lat zaczął na nowo ustępować niepewności.
Globalna gospodarka rośnie, ale świat rozwinięty coraz bardziej martwi się o Chiny. Europa czy Ameryka mogą zazdrościć 7-proc. wzrostu, ale jak na ten kraj to mało, a ekonomiści coraz bardziej wątpią w prawdziwość wskaźników publikowanych w Pekinie. Mnożą się oznaki, że chińska gospodarka zwalnia szybciej, niż podają władze, a to oznaczałoby kłopoty dla reszty świata. Spośród BRIC-ów, które do niedawna ciągnęły globalną gospodarkę, rozwijają się tylko Indie – Rosja i Brazylia są w recesji.
Drugie zmartwienie bywalców Davos to Europa. Po niedoszłym rozpadzie strefy euro zdawało się, że nic gorszego Unii już nie spotka i wreszcie złapie oddech. Aż nadszedł kryzys migracyjny, a zalew uchodźców postawił pod znakiem zapytania otwarte granice w ramach Europy, niewidoczny fundament jednolitego rynku. W przeddzień Davos kanclerz Austrii ogłosił, że ograniczy przyjmowanie uchodźców, łamiąc dotychczasowy sojusz z Angelą Merkel i kwestionując jej zdolność kształtowania europejskiej polityki.
Trzecia, największa obawa to populizm. Jak donosi „Financial Times”, w kuluarach Davos dużo mówiono o Donaldzie Trumpie i jego szansach w amerykańskich wyborach prezydenckich. Ale myślano o bliższych, bardziej realnych zagrożeniach: prezydenturze Marine Le Pen we Francji, groźbie obalenia Merkel w Niemczech czy wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii. W Europie coraz głośniej słychać niezadowolenie narodowych mas i to ono rządzi dziś polityką, a nie mądrości globalnych elit.