Kim wydłuża smycz
Kim Dzong Un nakazuje armii, by była gotowa do użycia broni jądrowej
Gdyby chodziło o jakiekolwiek inne państwo z tzw. klubu atomowego, moglibyśmy mieć powody do niepokoju. Tyle że Korea w klubie funkcjonuje na prawach członka wyjątkowego.
Owszem, jako jedyna przeprowadza podziemne testy, w sumie już cztery, ostatnio w styczniu. Ma pewnie ileś tam jeszcze bomb w magazynach. Dysponuje też rakietami, które (to zgadywanki ekspertów) chyba zdołałby dostarczyć głowice bojowe nawet na zachodnie wybrzeże USA, do Australii czy na wschodnie krańce Europy. W klubie atomowym komunistyczna monarchia dysponuje arsenałem najskromniejszym, ale najchętniej nim macha, strasząc atakiem prewencyjnym głównie Stany Zjednoczone, Koreę Południową i Japonię.
Powodów do wyprzedzającej ofensywy Kimowi nigdy nie brakuje. Zwłaszcza wiosną, gdy na Półwyspie Koreańskim i okolicznych morzach odbywają się wspólne manewry wojsk USA i Korei Południowej. Tegoroczne ćwiczenia zaczynają się w przyszłym tygodniu i można się spodziewać, że Północ znów rytualnie wpadnie w propagandową histerię. Tym razem wzmocnioną sankcjami, które w tych dniach na Koreę nałożyła Rada Bezpieczeństwa ONZ.
Najnowsze sankcje są najbardziej dolegliwe od lat, nakazują m.in. przeszukania wszystkich ładunków transportowanych do i z Korei. Są odpowiedzią na styczniowy test ładunku jądrowego (być może bomby wodorowej, technologii szczególnie niszczycielskiej) i lutowe posłanie rakiety kosmicznej, mającej wynieść na orbitę – nie ma jasności, czy próba się powiodła – satelitę komunikacyjnego.
Przeprowadzenie tych operacji było pogwałceniem sankcji wcześniejszych. Kim nie posłuchał nie tylko apeli Baracka Obamy, ale także chińskich i rosyjskich przyjaciół. Oni również wzywali, by nie afiszował się z atomowymi i kosmicznymi rekwizytami.