Nieuznawana na arenie międzynarodowej Republika Górskiego Karabachu jest państwem de facto, choć nie de iure. Nie mogłaby funkcjonować bez wsparcia Armenii i ormiańskiej diaspory, posiada jednak pozostałe atrybuty państwowości: terytorium, ludność, stolicę, władze, armię (choć ta ostatnia jest częścią sił zbrojnych Armenii). Dla Azerów Karabach jest natomiast okupowaną przez Ormian integralną częścią własnego państwa, która od przegranej wojny z początku lat dziewięćdziesiątych pozostaje poza kontrolą Baku (zawieszenie broni zawarto w 1994 roku).
Armenia uważa, że zamieszkały przez nieco ponad 100 tysięcy Ormian Karabach powinien być niepodległym państwem. Kierując się jednak chłodną kalkulacją, nigdy formalnie go uznała. Gdyby to zrobiła, zniknąłby przedmiot niemrawych rozmów pokojowych, które toczą się pod egidą tzw. Mińskiej Grupy OBWE (jej współprzewodniczącymi są Rosja, Francja i USA; Grupa od lat bezskutecznie próbuje skłonić obie strony do kompromisu). Pozostałaby jedynie wojna.
Nauczka
Dlaczego właśnie teraz władze Armenii zdecydowały się na podniesienie kwestii uznania niepodległości Górskiego Karabachu? Przyczyn należy szukać w wydarzeniach sprzed miesiąca. W dniach 2-5 kwietnia w Górskim Karabachu doszło do tzw. wojny czterodniowej. Azerowie podjęli próbę odbicia części zajętych przez Ormian terytoriów. Nie odnieśli wielkich sukcesów (zajęli jedynie kilka mało ważnych strategicznie pozycji). Przynajmniej częściowo przełamali jednak traumę poprzedniej, przegranej wojny (przeszło dwie dekady temu Ormianie opanowali nie tylko Karabach, ale też duże terytoria wokół enklawy), a propaganda władz w Baku wykorzystała mini-zwycięstwo na arenie wewnętrznej.