Po 71 latach od zrzucenia bomb atomowych na Japonię prezydent USA odwiedził muzeum-pomnik w Hiroszimie. Choć wprost nie złożył wyrazów ubolewania z powodu decyzji swego poprzednika, prezydenta Harry’ego Trumana, by bomb użyć, to ogólnie potępił wszystkie wojny, wspominając o niewypowiedzianych cierpieniach, jakie ludziom niosą.
Krótka, trwająca zaledwie kilkanaście minut wizyta miała jednak niewątpliwie historyczny charakter, co podkreślili sami Japończycy. Dziennik wydawany w Hiroszimie, „Chugoku Shimbun”, pisał o przezwyciężaniu nienawiści do wrogów. Podkreślał, że „godność miasta nie pozwala odpowiadać nienawiścią na te nieludzkie bombardowania”, a sekretarz generalny krajowego stowarzyszenia ofiar bomby atomowej, Terumi Tanaka, napisał, że to rezygnacja z broni atomowej będzie prawdziwym hołdem, jaki świat może złożyć ofiarom.
Już w latach 60. były prezydent USA Dwight Eisenhower w wywiadzie prasowym ocenił, że latem 1945 r. Japonia próbowała skapitulować bez utraty twarzy i zrzucenie tej potwornej broni nie było konieczne. Ale mało chyba znany jest – i nawet przy dzisiejszej okazji niewspominany – bunt części twardogłowych japońskich wojskowych, którzy latem 1945 r. próbowali usunąć, a nawet wymordować rząd i kontynuować wojnę.
Nie ulega wątpliwości, że w kategoriach prawnych zbombardowanie miasta i w ogóle atakowanie celów cywilnych jest zbrodnią wojenną. Ale to myślenie ahistoryczne.
Gdy rozmawiałem z naocznymi świadkami tamtej wojny, nie spotkałem nikogo, kto by nie przyznawał, że w 1945 r. każdy atak na Niemców i ich sojuszników był uzasadniony. Ponadto bardzo piękny jest apel o wyrzeczenie się broni jądrowej i rzeczywiście prezydent Obama na serio taki apel wygłosił w Pradze w 2009 r.