Artykuł w wersji audio
Na początku maja popularny serwis internetowy Gizmodo napisał, że zatrudnieni przez Facebook redaktorzy manipulują sekcją publikującą najpopularniejsze wiadomości. Według jednego z byłych redaktorów serwisu ofiarami tych manipulacji są konserwatywni politycy, z Donaldem Trumpem włącznie. Zarzuty uprawdopodobnił sam Mark Zuckerberg, współzałożyciel i dyrektor generalny Facebooka. W kwietniu na branżowej konferencji F8 mówił nie tylko o biznesie, lecz także o polityce, wprost przy tym atakując Trumpa.
Tego wcześniej nie było, bo choć Krzemowa Dolina słynie z raczej liberalnych (w sensie amerykańskim) postaw, to cyfrowi miliarderzy starają się oddzielać interesy od osobistych poglądów. Nieoczekiwany przebieg kampanii prezydenckiej spowodował jednak, że pękły wszelkie granice. Wspomniany Gizmodo donosi w innym artykule, opartym na źródłach z FB, że przebieg kampanii martwi nie tylko Zuckerberga, ale i wielu pracowników, którzy pytali nawet szefa, czy aby firma nie powinna aktywnie zwalczać Trumpa.
W Waszyngtonie zawrzało. Politycy Partii Republikańskiej wezwali Zuckerberga do wyjaśnień. Ten zapewnił, że sposób, w jaki Facebook organizuje i podaje treści użytkownikom, jest zobiektywizowany i politycznie neutralny. Potwierdziło to wielu pracujących dla FB redaktorów. Ale republikanie nie dali się przekonać.
1.
Ta awantura odsłania jednak zupełnie nowy problem z GAFA, czyli platformami sieciowymi takimi jak Google, Apple, Facebook czy Amazon. Jego fundamentalną wagę jeszcze przed sensacjami Gizmodo określił przenikliwy krytyk cyfrowej cywilizacji Evgeny Morozov. W „Guardianie” napisał, że problemem nie jest ewentualny wpływ cyfrowych korporacji na politykę, tylko to, że niebawem nie będzie można wyobrazić sobie polityki poza nimi. Stanie się tak, gdy przejmą pełną kontrolę informacyjną nad współczesnym światem, do czego ambitnie i otwarcie zmierzają, pozostawiając daleko w polu coraz bardziej bezsilne instytucje państwowe.
By zrozumieć obawy Morozova, wystarczy spojrzeć w niezbyt odległą przeszłość. Jeszcze w 2014 r. nikt nie spodziewał się kariery Donalda Trumpa i popularności Berniego Sandersa. FB obchodził 10. urodziny i w ramach jubileuszu jednym z modniejszych tematów stało się „facebookowe zmęczenie”. Eksperci dostrzegli, że dość szybko przybywa osób wypisujących się z serwisu i pojawiły się nawet naukowe opracowania porównujące dynamikę zainteresowania FB do epidemii choroby zakaźnej. Z modeli epidemiologicznych wynikało zaś, że jak każda dżuma lub grypa, tak i FB po osiągnięciu maksimum straci na zasięgu i jeszcze przed osiemnastką może zniknąć z cyfrowego ekosystemu.
Spekulacje te uzupełniali analitycy, którzy całkiem niedawno twierdzili, że największą słabością serwisu Zuckerberga jest dość marna obecność na urządzeniach mobilnych. Przekonywali, że przyszłość należy do pokolenia niepamiętającego już komputerów. Wschodzącą gwiazdą był serwis WhatsApp umożliwiający łatwą, prostą i niezostawiającą śladów komunikację za pomocą komórek. Szybko pozyskał on prawie pół miliarda użytkowników, a jego twórca, pochodzący z Ukrainy Jan Koum, zapewniał podczas rozmowy o zagrożeniu ze strony FB, że nie boi się konkurencji i nic go nie powstrzyma w podboju świata.
Kilka tygodni później Facebook połknął WhatsApp za, bagatela, 19 mld dol., a dziś, po dwóch latach, nikt już nie mówi ani o „facebookowym zmęczeniu”, ani smartfonowym opóźnieniu. FB ma już 1,65 mld użytkowników, z czego półtora miliarda korzysta z serwisu za pośrednictwem komórek. I pewno mógłby mieć więcej, bo jest usługą niedostępną choćby dla ponad 700 mln chińskich internautów.
Dla 1,1 mld osób FB jest narzędziem codziennej komunikacji, która polega m.in. na publikowaniu filmików, pod koniec ub.r. trafiało ich tu dziennie 8 mld, wiosną ub.r. było ich „zaledwie” 4 mld. Za tą dynamiką podążają wskaźniki biznesowe, inwestorzy giełdowi wyceniają 12-letnią firmę na 340 mld dol. W rankingu globalnych marek magazynu „Forbes” serwis uplasował się w tym roku na piątym miejscu, ustępując już tylko takim firmom, jak Apple, Google, Microsoft i Coca-Cola.
Za tymi liczbami kryje się niespełna 14 tys. pracowników. Tylu wystarcza, żeby zarządzać najludniejszym państwem na świecie. Bo Facebook rzeczywiście stał się czymś w rodzaju państwa, i to otoczonego bardzo szczelnymi granicami, lecz otwartego na ciągły napływ imigrantów. Mark Zuckerberg nie czeka na nich biernie, ciągle przecież 4 mld mieszkańców Ziemi nie ma dostępu do internetu – kto pierwszy ich podłączy, ten zwiększa szansę na dominację w cyfrowej epoce.
2.
Fenomen FB polega na odwróceniu zasady, która zapewniła sukces innemu gigantowi – dojrzałemu, bo już 18-letniemu Google. Ten twór rodził się w epoce, gdy internet był otwartą przestrzenią z szybko narastającą ilością informacji. Tak szybko, że pod koniec lat 90. za główne zagrożenie dla rozwoju sieci wskazywano „smog informacyjny”: problem z dotarciem do właściwych treści. Twórcy Google Larry Page i Sergey Brin rozwiązali problem, proponując nową wyszukiwarkę, która radykalnie poprawiła los internautów.
Do dziś ten, kto korzysta z wyszukiwarki Google (a robi to również większość polskich internautów), otrzymuje nie tylko listę z wynikami, ale też informację, jak szybko system poradził sobie z zadaniem. Facebook powstał w innej epoce, w której już nikt nie pamiętał ani o smogu informacyjnym, ani o cyfrowym krachu giełdowym z 2000 r. Internet stał się natomiast jednym z wymiarów przestrzeni społecznej, w której Zuckerberg postanowił urządzić przytulny kącik.
Udało mu się. Przeciętny użytkownik serwisu spędza w nim ponad 50 min dziennie, więcej niż np. statystyczny Amerykanin poświęca na kontakty ze znajomymi w realu. Czatuje, komentuje, lajkuje, szeruje, linkuje, publikuje, gra, czyta, ogląda, bawi się i hejtuje. W epoce, w której ulubionym pojęciem nie tylko socjologów jest kapitał społeczny, FB stał się najważniejszym narzędziem zarządzania tym kapitałem, czyli siecią relacji i zależności, jaką dysponuje każdy aktywny społecznie człowiek. Jednocześnie stał się też najważniejszą współcześnie „technologią siebie”, czyli sposobem na kreowanie tożsamości, jaką postrzegają inni.
3.
By zrozumieć sukces Facebooka, trzeba sięgnąć po pojęcie platformy sieciowej. W największym uproszczeniu serwis Zuckerberga umożliwia spotkanie tych, którzy mają coś do powiedzenia, z tymi, którzy chcą się czegoś dowiedzieć. Najtrudniej zacząć, bo gdy liczba użytkowników jest niewielka, efekt korzystania z platformy też jest niewielki. Z czasem zaczyna działać tzw. prawo Metcalfa, głoszące, że użyteczność sieci rośnie proporcjonalnie do kwadratu liczby jej węzłów (użytkowników).
Gdy więc na FB jest 1,65 mld ludzi (z FB korzysta blisko połowa Polaków), platforma ta staje się bytem o zupełnie nowych właściwościach, które badacze dopiero próbują zrozumieć. To, co nie wymaga wielkiego zrozumienia – logika rozwoju sieciowej platformy po przekroczeniu masy krytycznej – skazuje Facebook na rolę monopolisty. Sieciowymi platformami są inne korporacje czwórki GAFA, każda monopolizująca swój fragment cyfrowego świata: Google dominuje w usługach opartych na organizowaniu informacji w sieci, Apple w dystrybucji cyfrowych treści, a Amazon w cyfrowym handlu.
Dla sukcesu FB kluczowy był skok w epokę smartfonów, co oznacza nie tylko mobilny dostęp do sieci, lecz także radykalną zmianę modelu komunikacji. O ile wcześniej, gdy internauci łączyli się z internetem głównie przez komputery, można było mówić o otwartym modelu komunikacyjnym, w którym główną rolę odgrywała przeglądarka, o tyle w smartfonie rządzą aplikacje – zamknięte kapsuły oferujące dostęp do konkretnych treści lub usług. Każdy posiadacz smartfona wgrywa sobie dziesiątki aplikacji, w rzeczywistości jednak na co dzień wykorzystuje 4–5.
Dla rosnącej liczby smartfonowiczów jedną z tej niewielkiej liczby jest aplikacja z literką F, po jej uruchomieniu otwiera się brama do równoległej rzeczywistości, opisywanej już jako państwo Facebooka.
4.
Obecna afera i oskarżenia o manipulację treściami przez FB to tylko kolejny dowód na polityczne znaczenie tej superplatformy komunikacyjnej. Zasadne więc stają się pytania, czy ktokolwiek jeszcze kontroluje imperium Zuckerberga? Przedstawiciele firmy, odpierając zarzuty o celowe manipulacje, tłumaczyli, że redaktorzy nie mają tak wielkiego wpływu, bo dominującą rolę odgrywają neutralne politycznie algorytmy. To one na podstawie zachowania i wcześniejszych wyborów oraz rozpoznanych preferencji dopasowują optymalny dla każdego strumień informacji.
W takim świecie mniejszym problemem jest ręczna manipulacja, większym „informacyjna bańka”, czyli automatyczne odcinanie dostępu do informacji, również politycznych, jakich algorytm nie rozpozna jako adekwatne do profilu użytkownika. Ale też niepokojącym faktem jest istniejąca na FB cenzura, o której przekonał się francuski uczeń, który umieścił w serwisie kopię obrazu „Początek świata” Gustave’a Courbeta. Obraz został usunięty jako pornograficzny, przytomny licealista zaskarżył jednak serwis i francuski sąd przyznał mu rację.
Ten pozornie tylko drobny incydent ilustruje, że państwo Facebooka – mimo swego rosnącego zasięgu – jest cały czas prywatnym przedsięwzięciem, w którym nie obowiązuje przyjęta w demokratycznym procesie konstytucja, lecz regulamin świadczenia usług. Użytkownicy podpisują go zazwyczaj, nie czytając, nie zdają sobie więc np. sprawy, że zgadzają się in blanco na udział w pracach badawczych.
Wyniki najgłośniejszego chyba dotychczas eksperymentu, jaki przeprowadził FB na swych użytkownikach, zostały opublikowane w 2014 r. Dotyczyły możliwości wpływania na emocje odbiorców poprzez odpowiednie modyfikacje treści komunikatów. Rezultaty nie były zbyt obiecujące. Oburzenie i niepokój wywołał jednak fakt, że blisko 700 tys. osób zaangażowanych do badania nie wiedziało o tym. Inne eksperymenty dotyczyły np. możliwości wpływania na takie decyzje jak zachęta do udziału w głosowaniu.
W istocie jednak codzienne funkcjonowanie Facebooka i jego użytkowników to jeden wielki, niekończący się eksperyment. Niestety, wszystkie dane umożliwiające wnioskowanie należą do serwisu i są bardzo oszczędnie dawkowane środowiskom badawczym. Gromadzona systematycznie wiedza jest najważniejszym zasobem Zuckerberga, który wykorzystuje ją głównie w celach biznesowych, a nie politycznych.
To jednak wcale nie uspokaja, bo choć FB nie jest instytucją medialną w takim sensie jak redakcje gazet lub stacje telewizyjne, to dla swych użytkowników stał się najważniejszym medium. To on pośredniczy w coraz większym stopniu w bezpośredniej komunikacji między ludźmi. Jest także głównym miejscem dostępu do informacji, również politycznych, wytwarzanych przez inne media. W końcu to on odgrywa coraz większą rolę w organizowaniu aktywności politycznej, także w przestrzeni rzeczywistej.
5.
Facebook, zwłaszcza w połączeniu ze smartfonem, zmienił przestrzeń społeczną i polityczną. W świecie realnym potrzeba przeciętnie sześciu pośredników, by połączyć dwie dowolne osoby, na FB wystarczy ich średnio 3,5. W połączeniu z łatwiejszym dostępem do wiedzy o opiniach innych powoduje to, że dynamika komunikacji – również politycznej – jest o wiele szybsza i jednocześnie mniej przewidywalna. Jak zauważają autorzy opracowania „Political turbulence” podsumowujący zmiany w polityce w epoce FB, musimy przyzwyczaić się do rosnącego nieodwracalnie chaosu w sferze publicznej.
Mark Zuckerberg uruchomił procesy i energie, nad którymi sam nie panuje, a my, reszta świata, ciągle ich nie rozumiemy. Dlatego rację mają komentatorzy – najnowsza awantura o Facebooka, wywołana przez amerykańskich konserwatystów, to burza w szklance wody. Prawdziwą stawkę pokazał Evgeny Morozov: nie chodzi o to, czy Zuckerberg i jego ludzie mogli wpłynąć na kształt komunikacji politycznej, przeszkadzając jednemu z kandydatów. Stawka jest znacznie większa – narodziny świata kontrolowanego przez kilka komunikacyjnych platform, w którym wybór między dowolnymi kandydatami nie będzie miał znaczenia, bo decyzje będą podejmować algorytmy na bazie nieznanych większości ludzi kryteriów.