Do strzelaniny doszło w gejowskim klubie nocnym Pulse w Orlando (stan Floryda), w którym przebywało około 320 osób. W niedzielę kilka minut przed drugą wtargnął do niego 30-letni Amerykanin pochodzenia afgańskiego, Omar Saddiqui Mateen. Części osób udało się z klubu wybiec, inni ukryli się w pomieszczeniu przeznaczonym tylko dla pracowników. Policja wkroczyła do klubu około 5 rano.
Napastnik zginął w wymianie ognia z funkcjonariuszami. Przy jego ciele znaleziono broń krótką, karabin i „urządzenie pewnego typu”. Wcześniej amerykańskie media informowały, że napastnik miał na sobie ładunek wybuchowy.
W strzelaninie zginęło 50 osób, część z 53 hospitalizowanych pozostaje w stanie krytycznym.
Rodzice Mateena są imigrantami z Afganistanu. On sam urodził się już w USA, ma więc amerykańskie obywatelstwo. Według CNN, która powołuje się na źródła w FBI, mężczyzna miał być jedną z osób podejrzanych o „zradykalizowanie się” i potencjalnie niebezpiecznych w przyszłości. Mareen miał też być „sympatykiem ISIS”.
Mir Seddique, ojciec napastnika, twierdzi, że masakra „nie miała żadnego związku z religią”. Mareenem miała kierować homofobia: kilka miesięcy temu w Miami mężczyzna miał się zirytować, kiedy na ulicy zauważył dwóch całujących się gejów. Ten incydent, według ojca Mareena, miał związek z dzisiejszym atakiem na Pulse.
Władze miasta wprowadziły stan wyjątkowy. FBI ustala, czy strzelaninę w klubie nocnym należy zakwalifikować jako przestępstwo nienawiści czy akt terroru. Według władz to najbardziej krwawy bilans strzelanin w USA, przewyższający liczbą ofiar masakrę na politechnice w Wirginii w 2007 roku, kiedy zginęło blisko 30 osób.
Tysiące Amerykanów jest zdruzgotanych tragedią. Kondolencje rodzinom ofiar składają również politycy.