Świat

Szczyt NATO dobiegł końca: organizacyjnie wstydu nie ma. Gorzej z Trybunałem...

Jaap Arriens/NurPhoto via ZUMA Press / Forum
Przy okazji szczytu Polska musiała zasłużenie wysłuchać, co prezydent USA sądzi o kryzysie wokół Trybunału Konstytucyjnego.

W Warszawie zadekretowano przełom w natowskim postrzeganiu bezpieczeństwa. Postulowana przez Polskę i inne kraje sąsiadujące z Rosją stała obecność wojsk Sojuszu została zatwierdzona. Co prawda NATO nie wybuduje u nas nowych baz, ale przez nieograniczony w tej chwili czas zobowiązało się do utrzymywania wielonarodowych oddziałów wojskowych w czterech krajach: Polsce, Estonii, na Litwie i Łotwie. Co tu dużo mówić, mają być one rodzajem „żywych tarcz”, chroniących wschodnie kraje NATO przed atakiem z Rosji. Nie zatrzymają wielkiej wojny, gdyby taką chciał rozpętać Putin, ale ginąc, dadzą gwarancję odpowiedzi całego NATO na potencjalną agresję.

To dla Polski najważniejsze z licznych ustaleń dobiegającego już końca szczytu NATO, który wbrew obawom wypada świetnie. Stadion PGE Narodowy, co prawda szczelnie odgrodzony, zapewnił wystarczająco miejsca. Zbudowana na płycie głównej tymczasowa biała hala co prawda nie dała bezpośredniego wglądu w obrady, ale wygodnie mieściła delegatów. Dziennikarze telewizyjni zmuszeni byli opowiadać, że „w tym białym pudełku za mną właśnie toczą się najważniejsze dziś negocjacje na świecie”, ale mają do dyspozycji wszystko, czego potrzebują, a zapewniony na szczycie catering najprawdopodobniej przejdzie do historii tak samo jak jego decyzje.

Sojusz nie tylko wzmocnił wschodnią flankę, ale podpisał nową deklarację o współpracy z Unią Europejską, zadeklarował gotowość swojej obrony antyrakietowej i pokazał przed stadionem wielki bezzałogowiec Global Hawk, który od przyszłego roku zapewni NATO zdolność niezależnego rozpoznania tego, co potencjalny przeciwnik robi na ziemi. Jednocześnie NATO przyjęło do swego grona Czarnogórę, nie zamknęło drzwi przed Gruzją i Ukrainą oraz wyróżniło szczególnie kraje naszego regionu – Finlandię i Szwecję – zapraszając je na wspólną kolację dla podkreślenia związków z partnerami spoza Sojuszu.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ten Obama. Bo amerykański prezydent nie poprzestał na potwierdzeniu zaangażowania USA w obronę wschodniej flanki – w formule NATO i własnej inicjatywy Amerykanów – ani na docenieniu roli Polski w Sojuszu jako jednego z najbardziej wiarygodnych członków, przeznaczającego 2 proc. PKB na obronność. Barack Obama nie ograniczył się do przypomnienia historii szczytu w Warszawie, wykraczającej daleko poza ostatnie sześć miesięcy, co dominuje z kolei w oficjalnym przekazie rządu, nie skupił się też na podziękowaniach za wysłanie na Bliski Wschód myśliwców F-16 do walki z ISIS. Prezydent USA, określany czasem mianem przywódcy wolnego świata i najpotężniejszego człowieka na globie, uznał za stosowne w łopatologiczny sposób wyłożyć polskim władzom swój pogląd na przedłużający się kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego.

Bo jak inaczej nazwać jego słowa o tym, że demokracja to nie tylko wybory, ale i instytucje: rządy prawa, niezależne sądownictwo, wolne media? Mówił w obecności prezydenta Dudy, że wierzy, iż prezydentowi zależy na tych wartościach. I że te wartości leżą u podstaw Sojuszu. Cytując wprost z Traktatu Waszyngtońskiego, zaznaczył, że chodzi o „zasady demokracji, indywidualnej wolności i rządów prawa”. Posunął się tak daleko, że wprost zaznaczył, iż te wartości są fundamentalne dla amerykańskiej polityki zagranicznej. Pewnie Państwo widzieli minę prezydenta Dudy, gdy padały te słowa. Rozważana nieoficjalnie konferencja prasowa prezydenta po pierwszych ustaleniach szczytu nie nastąpiła.

Na godzinę przed spotkaniem głów państw minister obrony Antoni Macierewicz twierdził, że nic nie wie o ewentualnym poruszeniu przez amerykańskiego prezydenta sprawy Trybunału, choć zostało to kilka dni temu zapowiedziane przez Biały Dom. Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski przekonywał, że „jeśli prezydent Obama albo jakiś inny prezydent będzie pytał o naszą sytuację wewnętrzną, usłyszy prawdę”, a tą prawdą jego zdaniem miało być zapewnienie, iż problem został „rozwiązany poprzez dialog polityczny” w parlamencie.

Najwyraźniej nie przekonało to Obamy. Po spotkaniu rzecznikowi prezydenta nie pozostało już nic innego jak ratowanie sytuacji. Marek Magierowski powiedział, że Andrzej Duda nie był zaskoczony słowami prezydenta o Trybunale. Podkreślił, że większość czasu rozmowy prezydentów skupiona była na kwestiach bezpieczeństwa. Tyle że to było za zamkniętymi drzwiami. Jedną trzecią czasu publicznej wypowiedzi Barack Obama poświęcił problemom polskiej demokracji i Trybunałowi.

Przy całym przewidywanym i zapowiadanym, ale i wypracowanym przez polską dyplomację cywilna i wojskową sukcesie szczytu NATO, z którego Polska ma prawo być dumna, słowa amerykańskiego prezydenta skierowane do polskiego rządu są dla Polski wstydliwe. Bo w końcu wychodzi na to, że NATO (w tym żołnierze USA) są gotowi przyjechać tu i ginąć w obronie polskich granic, w sytuacji gdy kraj, za który mają przelewać krew, nie całkiem respektuje wartości, na których USA i cały Sojusz są ugruntowane.

Czy słowa Obamy zabrzmiały jak ostrzeżenie? Na razie nie. Dla USA NATO jest wartością dużo większą niż sama Polska i Stany nie będą poświęcać bezpieczeństwa krajów bałtyckich tylko ze względu na taki czy inny rząd w Warszawie. Mają tu po prostu swoje interesy, a geografia jest nieubłagana. Jeśli kraje bałtyckie mają być bronione, w Polsce musi stacjonować potężny kontyngent USA. To jest jednak pogląd obecnej administracji. Kto wie, jaki będzie pogląd następnej, nawet jeśli przyjmiemy, że wojsko ma jakąś siłę, by administracji objaśniać obiektywne uwarunkowania militarne.

Dlatego ten szczyt i słowa, jakie na nim padły, powinien być materiałem do przemyśleń.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną