W sklepach sportowych już od wejścia biało-czerwone koszulki, fantazyjne czapki i szaliki. Także supermarkety i małe sklepiki pełne są olimpijskich gadgetów. Ale tu, w Toronto, nie ma wielkiego patriotycznego wzmożenia czy gry o honor.
Do tego dzień przed uroczystością otwarcia letnich igrzysk olimpijskich w Rio Kanadyjczycy usłyszeli od swojego premiera: „Chociaż nadal najbliższa memu sercu jest drużyna Kanady, w tym roku kibicuję także drużynie uchodźców”.
To tradycja od lat niezmienna: podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich jako pierwsza idzie reprezentacja Grecji, jako ostatnia – gospodarzy. Ale w tym roku mamy historyczną zmianę. Gdy widzowie na całym świecie będą szykować się na widowiskowe zapalenie znicza, więc i z niecierpliwością wyczekiwać zamykających pochód Brazylijczyków, będą musieli zobaczyć jeszcze coś. Tuż przed gospodarzami na Stadion Maracana wejdzie dziesięcioro sportowców z Team Refugees. To uchodźcy.
Gdy w październiku ubiegłego roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski ogłosił bezprecedensową decyzję o powołaniu Team Refugees, planowano wystawienie 5 zawodników i długo nie wiadomo było, kto zapłaci za ich udział i przygotowania. Dziś wiemy, że drużynę tworzy aż 10 sportowców. Za ich stroje, trenerów i wsparcie techniczne płaci MKOl, któremu zależy na poprawie wizerunku.
Mieszkają w wiosce olimpijskiej, tak jak wszyscy inni sportowcy. By wystąpić – musieli przejść standardowe kwalifikacje, bez taryfy ulgowej. Zostali zakwalifikowani do zawodów przez konsultacje z komitetami olimpijskimi z krajów pobytu i pochodzenia oraz w uzgodnieniu z UNHCR.