Już dziewięć lat temu w rozmowie z Larrym Kingiem na antenie CNN Trump chwalił Putina za „odbudowę Rosji”. „W kategorii przywództwa Putinowi należy się piątka. Natomiast nasz prezydent nie radzi sobie najlepiej”, to z kolei słowa już z obecnej kampanii, z grudnia minionego roku. Trump dodawał, że Putin „bawi się z Obamą” i „zjada go na lunch”.
Władimir Władimirowicz nie pozostał obojętny na te komplementy, określając kandydata republikanów mianem „bardzo utalentowanego” i „absolutnego lidera” kampanii wyborczej. Sam Trump przekonywał następnie, że został przez Putina okrzyknięty „geniuszem”, a w związku z tym nie może się od niego odcinać.
Trump nie tylko się od Putina nie odcina, ale mówi to, co Moskwa od lat chce usłyszeć. Najpierw w wywiadzie dla „New York Timesa” oświadczył, że w przypadku ataku Rosji na państwa NATO udzieliłby im pomocy wyłącznie, jeśli „wypełniły swoje zobowiązania” wobec paktu. Kilka dni później zapowiedział, że jako prezydent rozważy uznanie Krymu za część terytorium Rosji oraz zniesienie sankcji przeciwko kremlowskiej wierchuszce wprowadzonych po inwazji na Ukrainę.
To wyraźna zmiana, bo jeszcze w 2014 r. twierdził – podobnie jak większość Partii Republikańskiej – że w odpowiedzi na rosyjskie działania na Ukrainie Stany Zjednoczone powinny zareagować twardo i „zdecydowanie wprowadzić sankcje”. Czy za tą woltą stoją nowi doradcy kandydata?
Kolega Janukowycza
Paul Manafort do zespołu Trumpa dołączył w marcu. Początkowo jego zadaniem miało być dyscyplinowanie delegatów na konwencji Partii Republikańskiej. Chodziło o zapobieżenie ewentualnym buntom przeciwko nominacji Trumpa, gdyby jeden z przegranych oponentów chciał rzucić mu wyzwanie.