Czy europarlament może dyskutować na temat zaostrzenia polskiej ustawy antyaborcyjnej? Może i powinien
W przyszłym tygodniu Parlament Europejski, z inicjatywy Socjalistów i Zjednoczonej Lewicy Europejskiej, miałby debatować o prawach kobiet w Polsce. Pretekstem do tej debaty ma być projekt zaostrzenia polskiej ustawy o aborcji, która przewiduje bezwzględny zakaz przerywania ciąży i odpowiedzialność karną dla każdego, kto powoduje śmierć dziecka poczętego, również dla matki.
Czy jednak Parlament Europejski ma prawo zajmować się tą sprawą? Bo o ile spór o Trybunał Konstytucyjny wpisuje się w spełnienie określonych warunków związanych z praworządnością, na podstawie których zostaliśmy przyjęci do Unii, to już sprawa naszej ustawy antyaborcyjnej rzekomo nie powinna europarlamentu obchodzić. Dlatego podjęta w Brukseli inicjatywa uznana została nad Wisłą jako element nagonki na Polskę.
A zatem kolejny etap grillowania naszego kraju, który według polityków prawicy jest dzisiaj na celowniku różnych europejskich instytucji, i stąd kolejne pomysły na debaty, które powinny raczej powinny być rozstrzygane u nas na miejscu.
Rzeczywiście, zgodnie z uchwałą naszego Sejmu z 11 kwietnia 2003 r. w sprawie suwerenności polskiego prawodawstwa w dziedzinie moralności i kultury „polskie prawodawstwo w zakresie moralnego ładu życia społecznego, godności rodziny, małżeństwa i wychowania oraz ochrony życia nie podlega żadnym ograniczeniom w drodze regulacji międzynarodowych”.
Parlament Europejski nie zamierza jednak niczego ograniczać, zapowiada tylko dyskusje na temat praw polskich kobiet i ewentualnego zaostrzenia naszej ustawy antyaborcyjnej. A dyskutować i zajmować stanowisko może zawsze. Dlaczego miałby tego nie robić, jeśli chociaż część europosłów czuje się zaniepokojona proponowanymi u nas zmianami? Dlaczego akceptujemy fakt, że PE zajmuje się przestrzeganiem praw człowieka w Kolumbii albo debatuje na temat traktowania chrześcijan w Syrii, a nie podoba nam się to, że miałby dyskutować o sytuacji w Polsce?