Wizyta wicepremiera Mateusza Morawieckiego w Mińsku, spotkania na najwyższym szczeblu i rozmowy na tematy gospodarcze były całkiem konkretne, bo Morawiecki otworzył XX Białorusko-Polskie Forum Gospodarcze „Dobrosąsiedztwo 2016” i uczestniczył w posiedzeniu Polsko-Białoruskiej Międzyrządowej Komisji Współpracy Gospodarczej.
Taka komisja istnieje i od czasu do czasu się spotyka, a konkretnie spotyka się po raz czwarty. To nie tylko oznaka, że Mińsk i Bruksela (także Bruksela i Mińsk) myślą o zbliżeniu. To również kolejny dowód na to, że sankcje gospodarcze czy polityczne na niewiele się zdają. Tak było na Białorusi.
Prezydent Łukaszenka przetrwał je, ludzie jakoś dawali radę i nie emigrowali gremialnie w poszukiwaniu lepszego życia. Nie słyszałam o Białorusinach w dżungli w Calais. Ale z drugiej strony – rewolucja nie wybuchła, opozycja nie urosła w siłę, nadal jest rozbita, cienka i mieszka głównie w Polsce. Projekt Partnerstwa Wschodniego nie odniósł fenomenalnego sukcesu. Doświadczenie ukraińskie podziałało często jak zimny prysznic.
Prezydent postarał się zabłysnąć w roli architekta pokojowych rozmów w Mińsku między Ukrainą i Rosją, z udziałem państw UE, Niemiec i Francji. Już wówczas, przed rokiem, było widać, że zależy mu nie tylko na pokoju u sąsiada, zależy mu także na otwarciu kraju, z pewnością nie politycznie, ale gospodarczo. Widać i beton mięknie.
Nie można mówić oczywiście o sukcesie „trzeciej drogi” Łukaszenki, ten eksperyment ma krótkie nóżki, bo gospodarką nie da się sterować ręcznie. Kryzys boleśnie daje się we znaki białoruskiej ekonomii, PKB spada, siła białoruskiego rubla raczej nie budzi optymizmu. Sojusz z Rosją i Kazachstanem w ramach Wspólnoty Niepodległych Państw nie przyniósł spodziewanych ani obiecywanych przez Moskwę kokosów.