Trump mięknie? Nie, po prostu ewoluuje. O tym świadczą jego pierwsze decyzje
Nie bójcie się mnie, nie jestem taki straszny, jak to przedstawiają media – powiedział w pierwszym wywiadzie telewizyjnym w niedzielę. Dał do zrozumienia, że nie będzie deportacji 11 milionów nielegalnych imigrantów, a tylko 2–3 mln (czyli tylu, ilu deportował Obama), zakazu wjazdu muzułmanów do USA, a tylko lustracja osób wybierających się do USA z krajów islamu, a Hillary Clinton może się raczej nie obawiać specjalnego prokuratora do zbadania jej skandalu z mailami.
Dla Hillary miał wyrazy współczucia, dla Obamy – same komplementy. Złagodził nieco swoje stanowisko w sprawie jego reformy ubezpieczeń zdrowotnych, która miała być w całości odwołana; chce pozostawić jej niektóre postanowienia, jak nakaz ubezpieczania osób chorych (chociaż Republikanie w Kongresie i tak zadbają, by z Obamacare nic nie zostało – blokując fundusze na realizację jej najważniejszych przepisów, jak subwencje na polisy dla osób niezamożnych).
Głównym strategiem prezydenta elekta został wprawdzie Steven Bannon, oskarżany o rasizm czołowy ideolog prawicowego populizmu i natywizmu, którego ideologię zagrożenia białej większości w USA Trump głosił w kampanii. Bannon był szefem tej kampanii i głównym architektem jego sensacyjnego zwycięstwa, więc trudno było oczekiwać, że porzuci swego przyjaciela i rozczaruje fanów.
Nominację na szefa kancelarii prezydenckiej dostał jednak Reince Priebus, przewodniczący Krajowego Komitetu Republikańskiego (RNC), ucieleśnienie