Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Parlament Europejski chce zamknięcia unijnych drzwi przed Turcją. Ale czy straci na tym tylko Turcja?

Unia zamyka drzwi przed Turcją. Unia zamyka drzwi przed Turcją. PantherMedia
Parlament Europejski zamraża negocjacje z Turcją z powodu łamania przez nią praw człowieka. Prezydent Erdoğan specjalnie się tym nie przejmuje.

Eurodeputowani uznali, że dłużej nie da się przymykać oczu na to, co się ostatnio dzieje w Turcji. Podkreślali, że potępiają lipcowy zamach stanu i prezydent Erdoğan, jako prawomocnie wybrana władza, miał prawo postawić przed sądem osoby za zamach odpowiedzialne. Jednak represje, jakie rząd dzisiaj stosuje, są – według eurodeputowanych – zupełnie niewspółmierne do tego, co się stało.

Europarlamentarzyści wezwali więc Komisję Europejską i państwa członkowskie do tymczasowego zamrożenia negocjacji akcesyjnych z Turcją. Komisja, z własnej inicjatywy lub na wniosek jednej trzeciej państw członkowskich, może zalecić zawieszenie negocjacji i zaproponować warunki ich ewentualnego wznowienia.

Turcja coraz dalej od Unii

„Nie możemy udawać, że nie widzimy tego, co się dzieje w Turcji. Mówić, że jeśli Turcja zrobi to czy tamto, to kontynuacja rozmów będzie możliwa” – przekonywał jeszcze podczas wtorkowej debaty w Parlamencie Europejskim belgijski eurodeputowany i przewodniczący liberałów Guy Verhofstadt. Belg podkreślał, że kontynuując rozmowy akcesyjne z Turcją, Unia traci swoją wiarygodność. I dodawał, że taka postawa jest nie w porządku zarówno w stosunku do Europejczyków, jak i samych Turków, których część wciąż wierzy w Europę i jej wartości.

Verhofstadtowi wtórował szef centroprawicowej Partii Ludowej, Niemiec Manfred Weber, który też podkreślał, że wobec tego, co dzieje się w Turcji po nieudanym lipcowym puczu, nie można stać z boku i udawać, że nic złego się nie dzieje. I szef socjalistów, Gianni Pittella, który przypominał, że jego frakcja zawsze była za przyjęciem Turcji do Unii, ale teraz też przyłącza się do krytyki, nie tyle samej Turcji, ile poczynań obecnej władzy.

Wszyscy zgodnie twierdzili, że wola współpracy pomiędzy partnerami powinna być obustronna. A Turcja takiej woli ostatnio nie wykazuje. Europarlamentarzyści chcą więc swoim działaniem wysłać do prezydenta Erdoğana jednoznaczny sygnał, żeby nie szedł drogą represji i deptania praw człowieka.

Problem polega jednak na tym, że cała ta debata, rezolucja i unijne rozważania dla samego Erdoğana nie mają żadnego znaczenia. On cały czas wysyła do Brukseli sygnał, że Turcja przecież wcale nie musi być w Unii, może przystąpić np. do Szanghajskiej Organizacji Współpracy, do której należą Chiny, Rosja, Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan i Uzbekistan. Turcja już zresztą od pewnego czasu przytula się do tej wspólnoty, a od 2013 r. jest jej partnerem.

Erdoğan dobrze wie, że dzisiaj ze względu na umowę w sprawie uchodźców trzyma Unię w szachu. Chce też, żeby Unia widziała, że Turcja testuje inne alternatywy. Erdoğan sprawdza, jak daleko może się posunąć, i bada unijną reakcję. Być może nawet chce, żeby Unia przestraszyła się i sama zaczęła namawiać Turcję na członkostwo.

Turcja, która stara się o członkostwo od ponad 50 lat, jest już tymi staraniami bardzo zmęczona. Mimo zbliżenia ze Wspólnotą Turcy wciąż muszą mieć wizy, żeby pojechać do któregokolwiek kraju Unii. Turcy cały czas też słyszą, że ich kraj czegoś nie dopełnił lub gdzieś nie domaga. Turcy, w przeciwieństwie do Unii, przeszli suchą nogą przez kryzys gospodarczy, a Unia przestała się im jawić jako monolit, kraina bogactwa i szczęśliwości. Dlatego entuzjazm i zainteresowanie Wspólnotą w ciągu ostatnich lat bardzo spadło.

Sam prezydent Erdoğan umiejętnie te nastroje wykorzystuje. Komentując decyzję PE, odwraca kota ogonem i oskarża Unię o wspieranie organizacji terrorystycznych i udzielanie schronienia członkom Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Przypomina, że Turcja latami starała się przestrzegać europejskich wartości, ale strona unijna w żaden sposób w tych staraniach jej nie wspierała. Oskarża Europę o dwulicowość i stosowanie podwójnych standardów wartości.

Kto kogo bardziej potrzebuje: Turcja Unii czy Unia Turcji

Turcji rzeczywiście dzieją się rzeczy straszne. Tylko we wtorek w ramach śledztwa wokół lipcowego puczu władze zwolniły lub zawiesiły w obowiązku pełnienia pracy blisko 15 tys. urzędników, wojskowych i funkcjonariuszy mundurowych. Od lipca zamknięto też już ponad pół tysiąca rozmaitych instytucji i organizacji charytatywnych oraz dziewięć redakcji. Zawsze pod zarzutem powiązań z organizacjami terrorystycznymi. W sumie do tej pory pracę straciło ponad 110 tys. osób, za kratami znalazło się blisko 40 tys., a wprowadzony stan wyjątkowy w połowie października przedłużono o kolejne trzy miesiące. W dodatku od miesięcy rząd na poważnie rozważa przywrócenie kary śmierci.

Turcja jest na rozdrożu – powiedziała podczas wtorkowej debaty szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini. Ale Unia też jest na rozdrożu, jeśli chodzi o decyzję jaką powinna podjąć w sprawie kontynuowania lub zamrożenia rozmów akcesyjnych. Większość argumentów przemawia oczywiście za tym, żeby posłuchać europarlamentarzystów i zatrzasnąć przed Turkami unijne drzwi. Tylko – jak też podkreśla Mogherini – jeśli Unia przerwie negocjacje z Turcją, to stracą na tym wszyscy. Turcja, bo może trafić na stałe w objęcia innych autorytarnych przywódców, z których trudno będzie się jej już wydostać. A Unia dlatego, że zaprzepaści jakąkolwiek możliwość wpływania na to, co się w Turcji dzieje.

Mogherini dyplomatycznie przyznała też, że „Unia potrzebuje Turcji w wielu dziedzinach, takich jak rozwiązanie konfliktu w Syrii czy kryzys migracyjny”. Ale mniej dyplomatycznie należałoby powiedzieć, że dzisiaj Turcja jest tamą chroniącą Unię Europejską przed zalewem imigrantów i jeśli jej zabraknie, fala ruszy, a tego Unia może nie wytrzymać.

Szkoda, że Unia rozmywała proces akcesji przez lata i nie sprecyzowała wcześniej dokładnych ram współpracy z Turcją, np. w ramach strategicznego partnerstwa. Bo dzisiaj nie wiadomo, kto kogo bardziej potrzebuje.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

Społeczeństwo

Seks tak, prezerwatywa nie, czyli przychodzi ksiądz do seksuologa

Księża w stosunku do ogólnej populacji mają większą impulsywność w seksualności. Ze względu na celibat na co dzień starają się ją „tłumić, tłumić, tłumić”, ale ona później może wybuchnąć w sposób niekontrolowany jak ładunek saperowi w rękach – mówi Andrzej Gryżewski, seksuolog.

Agata Szczerbiak
26.03.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną