Nie lekceważmy rankingów. Przed laty napisałem w POLITYCE o liście najbardziej wpływowych intelektualistów ogłoszonej przez dwa poważne czasopisma zachodnie. Wygrał Fethullah Gulen. Wtedy postać nieznana nikomu poza jej kręgiem. Po lipcowym zamachu stanu w Turcji jego nazwisko trafiło pod strzechy. Rząd turecki oskarżył o zamach właśnie Gulena i jego sympatyków. Słusznie czy nie, to inny temat. Tu ważne jest to, że niektóre rankingi warte są uwagi i refleksji. Nigdy nie wiadomo, kto nosi marszałkowską buławę w tornistrze.
W tym roku okazało się, że Donald Trump. Prawie nikt nie dawał mu większych szans na pokonanie Hillary Clinton. Popularny i wpływowy amerykański tygodnik „Time” od końca lat 20. ubiegłego wieku ogłasza corocznie Osobę Roku (dawniej Człowieka, ang. Man, co uznano w 1999 r. za odrobinę seksistowskie). No i w tym roku Osobą ogłoszono magnata budowlanego, alterprawicowca i celebrytę Donalda Trumpa. W zeszłym roku wyróżniono Angelę Merkel.
Rzetelne, profesjonalne dziennikarstwo nie polega na propagandzie, tylko na opisie i analizie rzeczywistości. Na przestrzeni prawie wieku „Time” ogłaszał Człowiekiem Roku m.in. Hitlera i Stalina. Nie dlatego, że ich popierał, tylko dlatego, że czytelnicy i ostatecznie redaktorzy – a to oni podejmują decyzję – uznali, że są to postaci zmieniające bieg historii.
Dziś dotyczy to – czy nam się to podoba, czy nie – Donalda Trumpa. Jeśli dotrwa do końca kadencji, zmieni historię „podzielonych stanów Ameryki”, a może i świata. Redakcja wskazała na Trumpa, bo jak pisze, przypomniał on Amerykanom, że pokarmem demagogii jest rozpacz, a prawda ma tylko taką siłę, jaką daje jej zaufanie do mówiącego.