Zanim jeszcze został prezydentem, na konwencji demokratów w 2008 r. przemawiał do 80 tys. ludzi na scenie imitującej grecką świątynię. Niczym antyczny heros półbóg, który sprawi, że rzeki spłyną miodem. Kiedy wygrał, porównywano go do Roosevelta, licząc, że zmniejszy przepaść między biednymi i bogatymi. Jako anty-Bush miał naprawić wizerunek kraju na świecie, zepsuty wojną w Iraku. Widziano w nim nowego Abrahama Lincolna realizującego marzenie o społecznej harmonii w USA.
Symbolizował nową Amerykę – kolorową mozaikę ras, religii i kultur. Miał zasypać partyjne podziały blokujące reformy – mówił przecież, że nie ma „czerwonych ani niebieskich stanów”, tylko „zjednoczone” stany Ameryki. „Yes, we can” – skandowali jego fani. Jak można było nie mieć nadziei, że wszystko jest możliwe, skoro Ameryka wybrała pierwszego czarnoskórego prezydenta? „Odwaga nadziei” – to tytuł głównej książki Obamy.
1.
Obama kończy kadencję w „antyrosyjskich śmiertelnych drgawkach” – tweetował premier Rosji Dmitrij Miedwiediew. Tak skomentował decyzję Obamy o wydaleniu z USA 35 rosyjskich dyplomatów. W październiku 2016 r. Obama po raz pierwszy użył nowego „czerwonego telefonu” Waszyngton–Moskwa i osobiście ostrzegł Putina, by Rosja nie mieszała się do amerykańskich wyborów i powstrzymała hakerów. Ostrzeżenie nie pomogło.
Wydaleniem dyplomatów Obama podnosi poprzeczkę Trumpowi w klajstrowaniu stosunków z Moskwą i ewentualnym zniesieniu sankcji za aneksję Krymu i agresję na Ukrainę. Czy nowe napiętnowanie Moskwy to nie za mało i nie za późno? Sama Moskwa od lat miała Obamę za wroga: zarzucała mu próbę tworzenia jednobiegunowego świata, decydowania o wszystkim samemu, agresywną politykę wobec Rosji, czyli okrążanie jej bazami i sojusznikami oraz przesuwanie NATO na Wschód, w tym budowę tarczy antyrakietowej, broni rzekomo agresywnej i wymierzonej w Moskwę.