Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Podziw bez optymizmu

Obama żegna się z urzędem. Trudno podzielać jego optymizm

To, co osiągnął Obama może zostać zniweczone przez Trumpa i Republikanów. To, co osiągnął Obama może zostać zniweczone przez Trumpa i Republikanów. IoSonoUnaFotoCamera Follow / Flickr CC by 2.0
Gdyby oceniać prezydentów USA tylko miarą ich retoryki, Obama na pewno zasługiwałby na pomnik obok największych, na górze Rushmore. Jednak jego realne dokonania są skromne.

Na pożegnalne mowy prezydentów USA nie zwracano dotąd uwagi. Tym razem może być inaczej – wtorkowe przemówienie Baracka Obamy w Chicago ma szanse zapisać się w pamięci. Choćby dlatego, że jego następca jest jego przeciwieństwem i zapowiada nadejście nowej epoki w dziejach Ameryki i całego świata.

O czym mówił Obama w swoim pożegnalnym przemówieniu

I dlatego, że Obama trafił w dziesiątkę, mówiąc o zagrożeniach dla demokracji amerykańskiej. Wymienił ich trzy: rosnące nierówności ekonomiczne, podziały etniczno-rasowe i samoizolacja zantagonizowanych obozów politycznych, które żyją w swych „bańkach mydlanych” bezpiecznie odseparowanych od argumentów przeciwnika, co uniemożliwia dialog i porozumienie.

Przenikliwa diagnoza, z oratorskim mistrzostwem zarysowana. Przemówienie przypomniało, jaką klasę – intelektualną i po prostu ludzką – reprezentuje Obama w porównaniu z tym, kto go w Białym Domu zastąpi. Bo odchodzący prezydent okazał też wielkoduszność – obiecał na przykład, że poprze każdą alternatywę dla swojej reformy ubezpieczeń zdrowotnych, jeśli będzie lepsza, i wyciągnął rękę do wyborców Trumpa, wzywając swych zwolenników, by dostrzegli wspólnotę swego położenia z losem „białych facetów, których świat został wywrócony do góry nogami przez zmiany ekonomiczne i technologiczne”.

Nie ze wszystkim jednak, co Obama powiedział, można się zgodzić. Wyliczając zasługi swej prezydentury, wymienił dźwignięcie gospodarki na nogi po kryzysie, reformę ubezpieczeń, układ nuklearny z Iranem i normalizację stosunków z Kubą.

Reklama