Wrześniowy wieczór w stolicy Turkmenistanu, Aszchabadzie, przynosi długo oczekiwane orzeźwienie. Osiedle domów jednorodzinnych na obrzeżach miasta, z dala od marmurowych pałaców i cudacznych pomników, nie różni się wiele od podobnych miejsc w innych częściach świata. Nasi gospodarze to młodzi ludzie po studiach w Anglii, Rosji i na Ukrainie. Jedni rozpalają grilla, inni powoli sączą whisky lub piwo, ktoś stroi gitarę. Pod swoim dachem czują się swobodnie. Gdy pytamy, jak spędzają weekendowe wieczory, odpowiadają, że właśnie tak. W Aszchabadzie bowiem młodzi ludzie nie mają za wiele do roboty. Od 23 godzina policyjna skutecznie uniemożliwia im spacerowanie po ulicy, a brak klubów, barów i restauracji utrudnia spotkania w innych miejscach niż własny ogródek.
Można by długo wymieniać rankingi, w których Turkmenistan – pustynny kraj bogaty w gaz, ropę i węglowodory, o populacji liczącej zaledwie pięć milionów osób – zajmuje mało zaszczytne miejsca pod koniec tabeli. Freedom House umieścił go na liście dziesięciu krajów o najgorszej sytuacji pod względem wolności prasy, a Indeks Wolności Ekonomicznej w 2015 r. sklasyfikował na 172 z 178 pozycji. Dzięki zyskom ze sprzedaży złóż władzom udało się zbudować potężny aparat represji i z powodzeniem kontrolować społeczeństwo, tłumiąc wszelkie formy sprzeciwu.
Dwa kraje
Pierwszy prezydent kraju Saparmyrat Nyýazow (rządził w latach 1991–2006) i jego następca Gurbanguly Berdimuhamedow potrafi li wykreować kult wodza i państwową ideologię odwołującą się do turkmeńskiej tradycji. Podczas gdy pierwszy z dumą nosił miano Turkmenbaszy („ojca wszystkich Turkmenów”), w 2011 r.