Świat

Donald Trump wraca do słynnej doktryny Monroego

Wiele wskazuje na to, że Trump wraca do doktryny Monroego. Wiele wskazuje na to, że Trump wraca do doktryny Monroego. Carlos Barria / Forum
Przyszłość pokaże, czy nadzieje polskich polityków w związku z prezydenturą Trumpa spełnią się w przyszłości. Należałoby jednak zachować sceptycyzm.

Pan Bochenek, rzecznik rządu RP, oświadczył: „Wiążemy wielkie nadzieje z prezydenturą Donalda Trumpa, bo wierzymy, że sojusz polsko-amerykański dalej będzie się umacniał, a postanowienia ze szczytu NATO w Warszawie zostaną utrzymane”. Wielu polityków obozu rządzącego w Polsce wypowiada się entuzjastycznie o 45. prezydencie USA.

Niektórzy komentatorzy uważają, że ten bardzo pozytywny stosunek do Trumpa jest motywowany podobieństwem jego diagnozy sytuacji w USA („Masakrowanie Ameryki kończy się. (…) 20 stycznia 2017 roku będzie zapamiętany jako dzień, w którym lud stał się znowu przywódcą narodu amerykańskiego”) – przypomina hasło, że Polska jest w ruinie, a przejęcie władzy przez nową ekipę wybraną przez rzeczywistego suwerena doprowadzi do prawdziwej odbudowy pańska polskiego.

I w jednym, i drugim przypadku mamy do czynienia z dobrą zmianą (Trump nie używa tego terminu), polegającą na odebraniu elitom władzy. Polska prawica na pewno raduje się zawołaniem „Ameryka dla Amerykanów”, ulubionym sloganem Trumpa i mającym swój analogon w haśle „Polska dla Polaków”.

Ameryka dla Amerykanów

Przyszłość pokaże, czy nadzieje polskich polityków spełnią się w przyszłości. Poniższe uwagi mają na celu uzasadnienie sceptycznego scenariusza w tej materii, jednego z kilku możliwych rozwiązań w przyszłości. Tytuł niniejszego szkicu od razu wskazuje, o co chodzi. Prezydent James Monroe wygłosił orędzie do Kongresu (2 grudnia 1823 r.), w którym nakreślił następujące zasady polityki zagranicznej USA, czyli tzw. doktrynę Monroego (popularnie określaną wspominanym sformułowaniem „Ameryka dla Amerykanów”):

1. Żaden z amerykańskich kontynentów nie może być obecnie ani w przyszłości obiektem kolonizacji.
2. Stany Zjednoczone sprzeciwiają się jakimkolwiek próbom restauracji europejskich, niedemokratycznych systemów monarchicznych w Ameryce.
3. Stany Zjednoczone nie będą ingerować w problemy kolonii europejskich (np. Kanady).
4. Stany Zjednoczone odżegnują się od jakichkolwiek ingerencji w wewnętrzne sprawy państw europejskich.

Punkty 1.–3. miały związek z ówczesnymi problemami i dzisiaj mają wyłącznie sens historyczny, aczkolwiek zapewne znajdą się tacy, którzy zinterpretują niektóre pomysły Trumpa, np. dotyczące postawienia muru na granicy z Meksykiem, jako zapory przeciwko ograniczonej kolonizacji (masakrowaniu) USA przez obcokrajowców.

Pozostaje zatem ostatni punkt doktryny Monroego. Stany Zjednoczone przestrzegały go dość długo, mianowicie do I wojny światowej, a nawet i później, np. nie były członkiem Ligi Narodów. Sytuacja zmieniła się w związku z II wojną światową i międzynarodowym ładem po niej. USA stały się najważniejszym elementem zachodniej strony dualnego układu globalnego z ZSRR jako oponenta po stronie wschodniej. Upadek ZSRR nie zmienił zasadniczo tej struktury z uwagi na imperialne ambicje Rosji. Wszelako Unia Europejska stała się trzecim ważnym graczem w światowej układance. Pomijam tutaj Chiny, które, przynajmniej na razie, kontynuują tradycję Państwa Środka, odgrodzonego od reszty Wielkim Murem (Chiny dla Chińczyków, by tak rzec).

Wiele wskazuje na to, że Trump wraca do doktryny Monroego. Interesujące jest może to, że sami Amerykanie być może nie zdają sobie sprawy z tej historycznej filiacji. Miałem ostatnio dwukrotną okazję do rozmów z Amerykanami, wykształconymi i raczej przeciwnikami Trumpa. Wielce zdziwili się, gdy powiedziałem im o doktrynie Monroego. Owszem, znają hasło „Ameryka dla Amerykanów”, ale nie bardzo łączą je z historią. Są przekonani, że Ameryka nie zostawi Europy samej, że Rosja była i jest wrogiem USA, ale byli wyraźnie skonfundowani, gdy powiedziałem im o punkcie 4.

Wprawdzie przekonanie Amerykanów, zakładając, że moi rozmówcy są typowymi przedstawicielami tego narodu, że misją Ameryki jest obrona wolnego świata przed despotyzmem (w pewnym sensie jest to globalistyczna wersja punktu 2.), jest sympatyczna dla Europejczyków, ale przyjęcie przez Trumpa 4. punktu w rygorystycznej wersji może skutkować bardzo poważnymi konsekwencjami.

Jaka rola Unii Europejskiej i Rosji?

Nie jest tajemnicą, że Trump jest przeciwnikiem globalizacji, przewiduje, że Unia Europejska będzie stopniowo osłabiana, w szczególności przez występowanie z niej kolejnych państw (Brexit niewątpliwie go cieszy) oraz, co jest może szczególnie groźne dla Europy, ma niejakie wątpliwości co do dotychczasowej roli NATO. Nie wszystkie te powyższe poglądy sprowadzają się wyłącznie do ideologii, bo ewentualne kolejne „-xity” nie mają nic wspólnego z doktryną Monroego. Ona powinna raczej skłaniać do umocnienia UE, a nie do jej osłabiania. Tymczasem poczynania V. Orbána na Węgrzech czy J. Kaczyńskiego w Polsce idą dokładnie w przeciwnym kierunku.

Rosja jest zachwycona Trumpem, ponieważ odwrócenie się USA od Europy racjonalizuje politykę W. Putina wobec Europy. Ta polega na osłabieniu UE tak, aby nie była równorzędnym graczem przynajmniej na naszym kontynencie, a najlepiej gdyby w ogóle całkowicie się rozleciała.

Trudno powiedzieć, czy rysuje się nowy podział stref wpływu na świecie. Pozycja Rosji w Syrii staje się niekwestionowalna, co zostało potwierdzone przez przejęcie morskiej bazy w Tartus przez wojska rosyjskie. Z drugiej strony, Trump zapowiada przeniesienia ambasady USA z Tel Avivu do Jerozolimy. Ten akt byłby nie tylko symboliczny, ale głęboko polityczny. Na pewno rozwścieczyłby Palestyńczyków, ale niekoniecznie państwa arabskie wokół Izraela. Tak czy inaczej mogłoby to doprowadzić do pewnej stabilizacji najbardziej zapalnego punktu na Bliskim Wschodzie i to pod wspólną egidą Rosja–USA, od dziesięcioleci niespotykaną.

Znaczenie tego rozwiązania, o ile w ogóle nastąpi, może mieć pośrednie znaczenie dla Europy, gdyż pokaże, iż współpraca amerykańsko-rosyjska jest owocna. Co wtedy? Zakładając, że UE przestanie się liczyć, Rosja odzyska strefę wpływów, aczkolwiek nie w postaci przed 1989 r., chociażby dlatego, ze powtórny podział Niemiec jest raczej wykluczony. Rzecz dotyczy więc Polski, Czech, Słowacji, Węgier, ewentualnie Bułgarii i Rumunii. Los Ukrainy wydaje się przesądzony w takiej sytuacji, a znak zapytania trzeba postawić przy krajach bałtyckich. Białoruś pewnie zachowa swój status, bo i tak jest silnie powiązana z Rosją.

Jaka Polska za rządów Trumpa

Rysowany scenariusz wcale nie musi oznaczać wprowadzenia w Polsce itd. reżimu typu putinowskiego. Rosji całkowicie wystarczy polityczna i militarna neutralność tego regionu. Ta druga wymaga ograniczenia NATO. I to będzie mimo wszystko trudne do akceptacji dla USA. Zarysowany scenariusz może zresztą zdarzyć się nawet bez specjalnego osłabienia UE, gdyż Unia pozostawiona przez USA (i bez Wielkiej Brytanii) samej sobie i tak nie jest wystarczająco silna, by sprostać Rosji. Państwa zachodnie poradzą sobie w nowej sytuacji, bo są silne gospodarczo, natomiast np. Polska może mieć poważne problemy ekonomiczne, aczkolwiek niekoniecznie muszą stracić swój wewnętrzny status ustrojowy, np. demokratyczny, o ile w ogóle przetrwa w naszym kraju.

To, co wyżej napisałem, to oczywiście pewna spekulacja. Są, jak już zresztą wcześniej zaznaczyłem, możliwe inne scenariusze, np. dominacja chińska, krach Rosji czy nawet wojna totalna. Ameryka zawsze się jakoś ostatnie (eksperci, przynajmniej wedle mojej wiedzy, nie biorą na poważnie militarnej klęski USA).

Model zakładany przez władze polskie, a przedstawiony w oświadczeniu p. Bochenka, cytowanym na początku, jest niebezpiecznie optymistyczny. Może się spełni, może nie. Tak czy inaczej wiara czyni cuda, ale by skorzystać z Leca: tylko wtedy, gdy jej się uda.

Najlepiej, gdy wierze się pomaga, ale wiele wskazuje na to, ze obecne władze polskie raczej jej przeszkadzają. Wprawdzie zawsze można liczyć na sojusz z San Escobar, ale…

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną