Kto i dlaczego nie wjedzie na Ukrainę? Warto prześledzić przypadek prezydenta Przemyśla
Zakaz wjazdu na Ukrainę prezydenta Przemyśla Roberta Chomy dla większości polskich i ukraińskich ekspertów był niepotrzebnym otwarciem kolejnej puszki Pandory. Z decyzji Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) cieszyli się wyłącznie przedstawiciele skrajnych środowisk. Natomiast jeden z ukraińskich politologów nieoczekiwanie ripostował, że ukraińskie służby powinny rozważyć możliwość zakazania wjazdu do Polski niektórym Ukraińcom.
Po tym jak w sprawie prezydenta Przemyśla zabrał głos wiceszef MSZ Jan Dziedziczak oraz poseł Michał Dworczyk, a ukraiński minister Paweł Klimkin w telefonicznej rozmowie z Witoldem Waszczykowskim obiecał szybkie rozwiązanie sprawy, nie warto lekceważyć przyczyn i skutków tego zakazu. Warto prześledzić, dlaczego mogło dojść do tak skrajnej decyzji w sprawie Roberta Chomy.
Lista osób non grata na Ukrainie
Jak się okazuje, prezydent leżącego przy granicy z Ukrainą Przemyśla nie jest jedynym polskim politykiem, który ma zakaz przekraczania wschodniej granicy. Na stronach ukraińskich mediów można znaleźć informacje o innych, mniej lub bardziej znanych obywatelach RP mających zakaz odwiedzania Ukrainy.
Na przykład nieprzewidywalny Janusz Korwin-Mikke. Polskiego europarlamentarzystę objęto nim po tym, jak postanowił odwiedzić Krym bez zezwolenia ukraińskiego MSZ. Granic Ukrainy nie przekroczą też parlamentarzyści z Niemiec, Włoch i Francji, wszyscy oni gościli na Krymie na zaproszenia samozwańczej władzy.
Może zastanawiać, dlaczego Korwin-Mikke po tym zakazie nie podjął próby wjazdu na Ukrainę. Właściwie można byłoby postawić tu kropkę i skonstatować niefortunny zbieg przepadków, ale na liście objętych zakazem odwiedzania Ukrainy znajduje się szereg innych osób o specyficznych poglądach i podejrzanej reputacji.
Na przykład persona non grata na Ukrainie jest lider niezarejestrowanej partii Zmiana Mateusz Piskorski, który obecnie przebywa w areszcie i czeka na proces za szpiegostwo na rzecz Rosji. O tym, że ów poseł z ramienia Samoobrony firmował pseudoreferendum na Krymie, a także odwiedzał okupowany Donieck, przypominać nie warto.
To, że SBU ma na oku polskich działaczy prorosyjskich organizacji, wyszło na jaw w lutym ubiegłego roku, kiedy działacze i koledzy wspomnianego działacza postanowili uczcić ofiary rzezi w Hucie Pieniackej. Razem z Mateuszem Piskorskim na granicy pozostali jego partyjni koledzy (około ośmiu osób). O wydarzeniu pisały niszowe portale, wypowiadali się też sami poszkodowani. Ale jedna z podobnych partyjnych grup przedostała się przez granicę i zrobiła nocne zdjęcia przy pomniku ofiar rzezi. Dziwnym zbiegiem okoliczności już następnego dnia po wizycie współpracowników Mateusza Piskorskiego we Lwowie pojawiły się napisy szkalujące UPA oraz podważające nienaruszalność granic obecnej Ukrainy.
Innym wartym przypomnienia przepadkiem, z wiosny 2015 roku, było niewpuszczenie na Ukrainę Bartosza Beckera, studenta, historyka i byłego działacza ONR. Pretekstem do zatrzymania na granicy zapewne były wizyty Beckera w okupowanym Doniecku, propagowanie idei pseudorepublik oraz osobista zażyłość z prorosyjskimi separatystami.
Podobnie jest w przypadku Dawida Hudzieca z OWP; właśnie na stronach tej organizacji możemy zobaczyć filmiki wspierające prorosyjskich rebeliantów oraz nagrania z niszczenia mogił UPA w Polsce.
Osobą niepożądaną na Ukrainie jest także były wolontariusz, wspomagający ukraińskie bataliony ochotnicze, a obecnie dziennikarz z Poznania. Być może zakaz odwiedzania naszego kraju jest spowodowany współpracą z prorosyjskimi mediami oraz prowokowaniem medialnych skandali na tle narodowościowym.
Innym Polakiem niemile widzianym na Ukrainie jest były pracownik rosyjskiego państwowego koncernu medialnego „Rossija siegodnia” Jakub Korejba; jednak latem 2016 r. służby cofnęły zakaz. W Polsce Jakub Korejba jest znany jako pracownik polskojęzycznej tuby propagandowej „Sputnik” oraz twórca fantastycznych teorii na temat Uniwersytetu Warszawskiego, będącego – jego zdaniem – antyrosyjską instytucją kontrwywiadowczą.
Zakaz wjazdu na Ukrainę ma ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Prawdopodobnie jest to związane z krytykowaniem przez polskiego duchownego ukraińskich władz za politykę historyczną. I zapewne ze współpracą z byłym deputowanym Wadimem Kolesniczenką (wiosną 2014 r. uciekł na Krym, gdzie przyjął obywatelstwo rosyjskie, prokuratura generalna w Kijowie wszczęła postępowanie karne).
Obecnie w warszawskim sądzie toczy się proces z prywatnego oskarżenia ks. Tadeusza Isakiewicza-Zaleskiego przeciwko Kazimierzowi Wóycickiemu, wiceprzewodniczącemu Unii Europejskich Demokratów, w sprawie pomówienia o agenturalność. W lutym 2016 r. Wóycicki na antenie radiowej Jedynki powiedział, że ks. Isakowicz jest agentem wpływu Kremla.
W listopadzie 2016 r. MSZ Ukrainy poprosiło (nie zakazało!) Instytut Polski w Kijowie o odwołanie pokazu filmu „Wołyń”, uzasadniając to względami bezpieczeństwa, a były przewodniczący polsko-ukraińskiej grupy parlamentarnej Borys Tarasiuk sugerował możliwość objęcia reżysera Smarzowskiego zakazem wjazdu na Ukrainę.
Prawem wydania zakazu wjazdu na Ukrainę dysponują trzy instytucje państwowe (MSZ, SBU i Służba Wywiadu Zewnętrznego), podstawą takiej decyzji jest ocena działalności osoby, która chce przekroczyć granicę. Wszystkie wymienione wyżej osoby, w miarę posiadanych możliwości, publicznie artykułowały swój stosunek do wydarzeń na Ukrainie. Żadna z nich nie ukrywała sceptycyzmu odnośnie do państwa ukraińskiego i polityków sprawujących obecnie władzę. Ale czy prezydent Przemyśla może zostać zaliczony do grona osób publicznie wypowiadających cokolwiek antyukraińskiego?
Związek zaskoczony zakazem dla prezydenta Chomy
Robert Choma jest wieloletnim samorządowcem, w latach 1996–1998 był wiceprezydentem Przemyśla, następnie pracował jako dyrektor szpitala. W latach 2002 i 2006 był wybrany na prezydenta miasta z ramienia lokalnego komitetu prawicy oraz Prawa i Sprawiedliwości. W 2007 r. Choma przyznał się do współpracy z SB i został wykluczony z partyjnych szeregów PiS. Mimo to w 2010 r. zdołał wygrać walkę o fotel prezydenta miasta już w pierwszej turze, a w 2014 r. z powodzeniem ubiegał się o reelekcję.
Trudno sobie wyobrazić, że osoba posługująca się antyukraińską retoryką mogłaby tak długo przetrwać w życiu publicznym przygranicznego miasta. Przemyśl jest jednym z niewielu polskich miast, gdzie prężnie działa liczna ukraińska mniejszość. Zresztą Związek Ukraińców w Polsce upublicznił oświadczenie, wyrażając zaskoczenie zakazem, a okoliczności jego wydania określił jako „niejasne”. W oświadczeniu Związku przypomniano, że „w ostatnich dwóch latach na pograniczu polsko-ukraińskim doszło do kolejnej – po poprzednich z połowy lat 90. oraz w 2009 i 2013 r. – fali napięcia w relacjach pomiędzy naszymi narodami i państwami. W większości były to zdarzenia mające znamiona jawnych prowokacji”.
Warto przypomnieć, że polska skrajna prawica uważa prezydenta Chomę za potomka banderowców i podejrzewa o narodowość ukraińską. To nic nowego, o ukrainofilstwo, a nawet banderofilstwo, oskarża się również innych działaczy PiS, Małgorzatę Gosiewską czy Marka Kuchcińskiego, te same oskarżenia padają pod adresem ambasadora RP na Ukrainie Jana Piekły.
Można przypominać o historycznych albo przedwojennych źródłach konfliktu albo o tym, co było w latach 90.
Jednak najbardziej żywe wspomnienia są związane z długotrwałą i skomplikowaną procedurą przekazania Ukraińcom ich Narodowego Domu w Przemyślu, trwającą prawie 8 lat (od 2004 do 2011 roku). W sprawę zwrotu ukraińskiego mienia byli zaangażowani prezydent Wiktor Juszczenko oraz minister Bogdan Klich, działacze ultraprawicy do tej pory oskarżają Roberta Chomę o uległość w stosunku do Ukraińców.
20 lipca 2013 roku, w 70. rocznicę rzezi wołyńskiej, w miejscowości Radymno k. Przemyśla zorganizowano inscenizację historyczną „Wołyń 1943 – nie o zemstę, lecz o pomięć wołają ofiary”. Widowisko historyczno-teatralne transmitowały na żywo telewizje Polsat News i Republika TV. Jednak ani Robert Choma, ani nikt inny z przedstawicieli miasta Przemyśla oficjalnie nie wspierał tego show, mimo że media w Polsce i na Ukrainie wiązały inscenizację z Przemyślem.
Kluczem do rozwiązania zagadki prawdopodobnej przyczyny zakazu wjazdu dla Robeta Chomy może być przejęzyczenie się rzeczniczki (SBU) Ołeny Hitlanskiej, która 18 grudnia ubiegłego roku przekazała informację, że decyzja o pięcioletnim zakazie wjazdu została wydana jeszcze latem ubiegłego roku i jest efektem „antyukraińskiej działalności” Chomy. Następnie SBU skorygowała wypowiedź w pisemnym oświadczeniu: zakaz obowiązuje od grudnia 2016 r. To może oznaczać, że właśnie latem ubiegłego roku, kiedy doszło do przepychanek podczas ukraińskiej procesji religijnej w Przemyślu, ukraińska SBU zaczęła się interesować wydarzeniami w przygranicznym mieście.
Swoją drogą warto wspomnieć, że incydent z pobiciem w Przemyślu był szeroko komentowany w ukraińskich mediach, ponieważ od razu po marszu przemyski oddział Związek Ukraińców w Polsce miał odwołać „Noc na Iwana Kupała”, imprezę kulturalną, organizowaną cyklicznie od prawie dziesięciu lat.
Przyczyną anulowania była prośba prezydenta Przemyśla o rezygnację z występu zespołu Ot Vinta, ponieważ koncert mógłby przyczynić się do eskalacji napięcia w mieście. W sprawie ukraińskiego zespołu do ratusza skierowano list kibiców klubu Polonia. Według nich lider grupy Jurij Żurawel oraz jego koledzy biorą czynny udział w gloryfikacji OUN-UPA. Mimo odwołania koncertu w Przemyślu zespół Ot Vinta został zaproszony do Warszawy na koncert w ramach festiwalu Plac Defilad. Jednak Straż Graniczna odmówiła muzykom wjazdu do Polski, uzasadniając to „zagrożeniem dla ładu i porządku publicznego”, jak również zagrożeniem „dla stosunków międzynarodowych”.
Sytuację wyjaśnił minister Mariusz Błaszczak: „Powody dotyczyły zapewnienia porządku publicznego. Oceniam, że organizator imprezy chciał przenieść awanturę z Przemyśla do Warszawy. W kontekście szczytu NATO oraz w kontekście tego, że za tydzień będziemy obchodzili 73. rocznicę ludobójstwa na Wołyniu, (…) ja nie zgodzę się na to, żeby w jakikolwiek sposób bezpieczeństwo obywateli zostało narażone”. Nadmienię, że sprawa niewpuszczania ukraińskich muzyków była badana przez biuro Rzecznika Praw Obywatelskich.
Ukraińskie media relacjonowały te wszystkie wydarzenia, a negatywnie zabarwiony przekaz został dodatkowo wzmocniony przez lipcową uchwałę Sejmu w sprawie Wołynia.
Następny informacyjny granat został wrzucony podczas grudniowego Marszu Orląt w Przemyślu w rocznicę bitwy pod Niżankowicami. Organizatorami marszu byli lokalni narodowcy, a patronat został udzielony przez prezydenta Przemyśla Roberta Chomę i rzeszowski oddział IPN. Na marszu skandowane były hasła: „Polski Przemyśl, Polski Lwów – od kołyski aż po grób”. Oraz padł pojedynczy okrzyk: „Śmierć Ukraińcom!”. 10-sekundowe nagranie wideo, gdzie słychać ten okrzyk, obejrzało już ponad 700 tys. widzów.
SBU dała nauczkę prezydentowi?
W sprawie marszu interweniowała ambasada Ukrainy w Polsce, a temat stał się czołowym newsem w ukraińskich telewizjach i gazetach. W sprawie filmiku zabrał głos ukraiński minister Klimkin oraz ambasador Piekło, jeden i drugi nazwał wydarzenia kolejnym etapem rosyjskiej wojny hybrydowej. Po ośmiu dniach od incydentu policja zatrzymała 30-letniego uczestnika marszu Adriana N., mieszkańca przedmieścia Rzeszowa, który został oskarżony o zachęcanie do zabójstwa na tle etnicznym.
Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że SBU wykorzystała lokalne ukraińskie doświadczenia w rozwiązywaniu problemów międzyetnicznych, polegające na wzywaniu na dywanik do Kijowa przedstawicieli władz regionalnych, jeżeli dochodziło do jakichkolwiek napięć w regionie. Mając w pamięci wydarzenia z lata 2016 r., SBU postanowiła dać nauczkę prezydentowi, który przyjmuje patronat nad marszami, gdzie padają prowokacyjne okrzyki albo tolerowane są chuligańskie zachowania podczas procesji religijnej.
W ukraińskiej ocenie (szczególnie w środowisku służb mundurowych) do tego typu incydentów może dochodzić wówczas, gdy władza nie panuje nad sytuacją i/albo dopuszcza do konfliktu w celach zbicia politycznego kapitału. Na Ukrainie nikt nie uwierzy, że kilkutysięczny marsz, przeprowadzany pod patronatem miasta, nie ma szerszej i głębszej przyczyny.
Pewnie dlatego, że na Ukrainie większość działaczy obywatelskich opłacana jest przez rozmaite siły polityczne. Tak więc ukraińskie doświadczenie podsuwa domniemanie, że napad polskich kiboli na ukraiński marsz w Przemyślu jest niczym innym jak użyciem tituszek (neologizm dla oznaczenia wynajętych przez władzę dresiarzy, którzy współpracują z milicją i niczym nieograniczeni pacyfikują opozycyjne demonstracje).
Każdy funkcjonariusz ukraińskich służb jest przekonany, że na Ukrainie za każdą akcją musi ktoś stać, zwykle jakiś polityk. Gdy określone siły polityczne organizują akcje protestacyjne w przestrzeni publicznej, ich polityczni konkurenci nie ograniczają się do legalnych kontrdemonstracji, lecz opłacają dresiarzy dla sprowokowania incydentów, a następnie informują o nich w odpowiednim, wygodnym dla siebie świetle.
Prawdopodobnie cała sprawa kłopotów prezydenta Przemyśla wyglądała tak: Pewien porucznik SBU, czytając wiadomości napływające z Polski, skonstatował nasilenie incydentów między Polakami i Ukraińcami w Przemyślu. Następnie zadał proste pytanie: kto rządzi w tym mieście? I tu mamy odpowiedź na miarę ukraińskiej rzeczywistości: jeżeli nie panujesz nad sytuacją w swoim mieście, musisz zostać ukarany.
Po dziesięciu dniach od wybuchu afery związanej z represją wobec Chomy ukraiński portal poinformował, że SBU unieważniła wydany przez siebie, czyli własny, zakaz wjazdu na Ukrainę dla Roberta Chomy. Portal powołuje się na swoje źródła w centralnym aparacie SBU, dziennikarze piszą, że decyzja zapadła po osobistej interwencji prezydenta Petra Poroszenki.
Rzeczniczka SBU Ołena Hitlanska potwierdziła, że zakaz został anulowany. W wywiadzie dla PAP poinformowała także, że SBU podjęła decyzję o wycofaniu zakazu wjazdu, gdyż Robert Choma potępił marsze antyukraińskie w rządzonym przez siebie mieście. „Pan Choma oficjalnie powiedział, że potępia marsze antyukraińskie, które były w Przemyślu” – oświadczyła Ołena Hitlanska.
Może warto dwa razy pomyśleć, zanim wywoła się skandal.
***
Eugeniusz Biłonożko – redaktor polonijnego portalu PoloNews, politolog, docent na Kijowskim ekonomicznym uniwersytecie im. Wadyma Hetmana.