Marek Ostrowski: – W Polsce boimy się zwycięstwa Marine Le Pen.
Pascal Bruckner: – Mam nadzieję, że nie wygra. Przesądzić mogą o tym didaskalia: ona nie ma takiej siły przebicia jak Trump, nie ma owego barokowego szaleństwa, jakie miał jej ojciec – postać imperialna i wulgarna, która swymi ekscesami, łamaniem norm przyzwoitości uwodziła kobiety i elektoraty mniejszościowe. Ponadto Marine Le Pen gruntownie zmieniła Front Narodowy, który przyjął zasady republikańskie, odciął się od antysemityzmu, zaakceptował islam – o ile ten podporządkowuje się normom Francji – a ponadto włączył gejów do aparatu partyjnego.
To przeraża starą francuską skrajną prawicę, rasistowską, bardzo nacjonalistyczną, katolicką i kolonialną. Dla Le Pena ojca fakt, że numerem dwa Frontu jest Florian Philippot, który otwarcie się prezentuje jako gej, stanowi obrzydliwą rewolucję. Znacznie groźniejsza jest jej siostrzenica Marion Maréchal-Le Pen: jest młoda, atrakcyjna i reprezentuje prawdziwą skrajną prawicę swego dziadka Jean-Marie.
Ale one współdziałają.
To nie jest rodzina zjednoczona. Odwrotnie – wszyscy się tam nie znoszą. I ważniejsze: Front Narodowy ma skrajnie lewicowy program gospodarczy. Nienawiść do liberalizmu, wielkiego kapitału, finansów, słowem – program taki jak skrajna lewica Jeana-Luca Mélenchona, to bliźniacy. Przecież ich zamierzenia są absurdalne, groteskowe: wyjście ze strefy euro, zamknięcie granic, to jakiś kompleks rysunkowego bohatera francuskiego Asteriksa. Dlatego uważam, że Francuzi nad polityczną przepaścią jednak się zawahają i wybiorą kogoś z centrum.
Czy to oznaka jakiejś historycznej choroby narodowej?