Do dymisji podał się doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego, emerytowany generał Michael Flynn. Bezpośrednim powodem były jego prowadzone w grudniu rozmowy z rosyjskim ambasadorem Siergiejem Kisliakiem. Flynn miał w nich omawiać los sankcji na Rosję. Rozmowy na temat dotyczący polityki zagranicznej może z obcym państwem prowadzić tylko ekipa rządząca, a przed inauguracją prezydenta generał był jeszcze osobą prywatną, więc prawdopodobnie złamał prawo.
Ale Flynn naraził się Trumpowi głównie tym, że wyszło na jaw, iż zaplątał się we własne kłamstwa: najpierw powiedział, że w rozmowie z Kisljakiem nie mówił o sankcjach – tak na podstawie jego zapewnień przedstawił sprawę mediom wiceprezydent Mike Pence – a potem się sprostował, mówiąc, że nie pamięta już, „czy na pewno” nie poruszał tego tematu. Pence dostał furii, a Biały Dom został ostrzeżony, że Flynn może być szantażowany przez Kreml.
Flynn, najbardziej kontrowersyjna postać u boku Trumpa
Flynn od początku był jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci w ekipie prezydenta. Były koordynator służb specjalnych, wyrzucony stamtąd za konfliktowy styl kierowania, islamofob i wyznawca teorii spiskowych, należał w Białym Domu do frakcji „ideologów”, gotowych do krucjaty na rzecz odrodzenia Ameryki jako kraju cywilizacji judeochrześcijańskiej, której przewodzi główny strateg Trumpa, Steve Bannon, włączony niedawno do Rady Bezpieczeństwa Narodowego (NSC). Uchodził także za czołowego zwolennika dogadania się z Rosją, którą często odwiedzał. Czy jego dymisja zapowiada zmianę na tym odcinku?
Za wcześnie o tym wyrokować.