Przegrana w głosowaniu nad przedłużeniem kadencji Donaldowi Tuskowi to tylko jedna z klęsk polityki zagranicznej PiS ostatnich tygodni. Oto kolejne: szczyt czterech dużych państw UE (bez Polski) w Wersalu i zapowiedź budowy Europy wielu prędkości – wbrew polskim interesom. Przegrana w unijnym głosowaniu nad nowymi zasadami liczenia emisji CO2. Brak gwarancji przywilejów socjalnych dla Polaków na Wyspach ze strony Brytyjczyków, rzekomo sojuszników PiS.
Wszystko to pokazuje dwa groźne zjawiska. Po pierwsze, postępującą samoizolację Polski na arenie międzynarodowej, uznawanie ekipy PiS przez partnerów za niepotrzebnego nikomu dziwaka. I po drugie, ignorowanie przez Jarosława Kaczyńskiego i spółkę opinii profesjonalnej dyplomacji – od roku lekceważonej i demontowanej przez rządzących. Procedowana właśnie nowa ustawa o służbie zagranicznej dokończy ten proces z opłakanymi dla państwa i obywateli skutkami.
Agenci to pretekst
Wbrew propagandzie PiS ustawa ta nie jest „rozliczeniem z rządzącą MSZ agenturą komunistyczną” i uderzeniem w „służbę zagraniczną – bezpośredniego kontynuatora służby dyplomatyczno-konsularnej zakorzenionej (…) w PRL”.
Ponad 80 proc. obecnych pracowników przyszło do MSZ po 1989 r. „Agentów”, co przyznają sami autorzy ustawy, jest w MSZ mniej niż 100 – na 3600 pracowników, których PiS chce zweryfikować. Zresztą tylko część z nich to donosiciele czy oficerowie bezpieki (choć są i tacy). Wielu to byli oficerowie wywiadu, którzy za PRL robili to samo co za wolnej Polski – zbierali informacje wywiadowcze np. na Bliskim Wschodzie. W dodatku od 10 lat obowiązuje ustawa lustracyjna, wymyślona za pierwszych rządów PiS (2005–07).