Republika Serbska to tylko jeden z podmiotów federacji, z których składa się BiH, ale symboli federalnych jest tu minimum. Leżące po bośniackiej stronie miasto nazywa się oficjalnie Bosanski Brod. Ale niech kto spróbuje tak je nazwać! Celnik, mimo że na ramieniu ma bośniacką tarczę z gwiazdkami, poucza: Serbski Brod! Do Serbii wjeżdżacie!
Serbsko-bośniaccy celnicy przetrzepują zatrzymany samochód. Naklejka „MK”, Macedonia. Patrzymy na rejestrację – jasne: TE, Tetowo. Tam mieszkają Albańczycy. Myśleli, biedacy, że ominą Serbię i przejadą do UE przez muzułmańską Bośnię, ale, widać, też pogubili się w bałkańskim galimatiasie i w Bośni trafili na Serbów. I to tych bardziej nacjonalistycznie najeżonych, bo żyjących poza Serbią właściwą.
I o ile Chorwacja przypomina mniej więcej przykurzoną Austrię, o tyle już serbska część Bośni – bałkańską wersję słowiańskiej Poradziecji. Więcej siedzenia przed knajpami, ale to samo klajstrowanie peryferyjnej architektury kleksami z tanich materiałów, ta sama szyldoza. Poradziecja albo Polska sprzed epoki unijnych dopłat.
Na murach tu i tam odwołania do Vojislava Szeszelja, szefa Serbskiej Partii Radykalnej, który – oskarżany o zbrodnie wojenne w czasie wojny w Jugosławii – stawał przed haskim Trybunałem. Został uniewinniony, które to uniewinnienie zostało przez „The Economist” określone jako „zwycięstwo tych, którzy nawoływali do czystek etnicznych”.
Aleksandar Vučić, dotychczasowy premier Serbii, który wygrał marcowe prezydenckie wybory, jest byłym współpracownikiem Szeszelja. Gdy ten siedział w haskim więzieniu, Vučić (w czasach Miloševicia minister informacji i persona non grata w UE) przechrzcił się na pro-Europejczyka. Odszedł z Serbskiej Partii Radykalnej i założył Serbską Partię Postępową, która wiedzie Serbię do Unii.