Na ostatniej prostej we francuskich wyborach o fotel prezydenta walczy Marine Le Pen z nacjonalistycznego Frontu Narodowego i Emmanuel Macron, były minister gospodarki w rządzie Hollande’a i przywódca powołanego do życia zaledwie rok temu ruchu En Marche.
I o ile Le Pen jest populistką, wzbudza popłoch i zaniepokojenie w Unii, o tyle Macron jest w tym układzie gwarantem demokracji, która dzięki niemu nie zostanie podważona zarówno w samej Francji, jak i w całej Unii. Przy czym, jak tłumaczy Aleksander Smolar, politolog i prezes Fundacji Batorego, nie chodzi tylko o Francję. Bo zwycięstwo Le Pen z jej polityką i z jej ideologią oznaczałoby podważenie nie tylko istnienia strefy euro, ale też całej Unii – w większym stopniu, niż spowodował to Brexit.
Wielka Brytania nawet należąc do Unii, zawsze była oddalona od Wspólnoty, a Francja nie tylko jest krajem współtworzącym UE, ale też jest drugim najpotężniejszym krajem Europy kontynentalnej, więc gdyby jej przywódca podważał otwarcie europejską politykę, to oznaczałoby okres chaosu i prawdopodobnego rozpadu Unii Europejskiej.
Emmanuel Macron o Polsce
Zwycięstwo Macrona nie zamknie więc Francji. Wręcz przeciwnie, stworzy w Europie przestrzeń do nowego otwarcia, w którym każdy kraj Wspólnoty będzie mógł zająć pozytywne miejsce. Może też przełamie impas i coraz silniejsze europejskie tendencje do renacjonalizacji. Geopolitycznie więc, również z punktu widzenia Polski, lepiej byłoby, gdyby w Pałacu Elizejskim zasiadł Emmanuel Macron niż Marine Le Pen. Nawet jeśli pod jego rządami Paryżowi i Warszawie nie zawsze może być po drodze.