Cały świat świętuje zwycięstwo „normalnego” kandydata w wyborach prezydenta Francji. Po traumie, jaką było zwycięstwo Trumpa w USA, wstąpiła w nas nowa nadzieja. Być może nie jesteśmy jeszcze skazani na Trumpów/Kaczyńskich, a Unia Europejska i demokratyczna cywilizacja polityczną przetrwają.
Oglądając przemówienie Macrona godzinę po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborczych, miałem świadomość, że będą go słuchać setki milionów ludzi na całym świecie, a informacje prasowe na temat nowego prezydenta Francji z zaciekawieniem przyjmą miliardy osób. Za kilka tygodni większość ludzi umiejących czytać i pisać na całym globie będzie znało nazwisko Macron. Taka jest potęga polityczna Francji – wynikająca jej wielkiej kultury i wspaniałej historii, a w mniejszym stopniu z jej gospodarki.
A przecież Francja jest tylko półtora razy większa od Polski! Czy jej znaczenie, autorytet, zainteresowanie, jakie budzi na świecie, jest w związku z tym pięć albo dziesięć razy większe niż to, jakim darzy się w świecie Polskę? Cieszylibyśmy się z takich proporcji, ale daleko nam do nich. Nikogo nie obchodzi w szerokim świecie, kto jest prezydentem Polski. Interesowało to ludzi zaledwie raz, w 2006 roku, gdy świat obiegła zabawna wiadomość, że prezydentem i premierem w dalekim kraju są bliźniacy. Wybory w roku 2015, w których – taka samo jak teraz we Francji – rozstrzygało się, czy Polska pójdzie w stronę populizmu i obskurantyzmu, czy pozostanie na kursie demokracji konstytucyjnej, były zupełnie lokalnym wydarzeniem, interesującym poza Polską może jeszcze dla kilkudziesięciu milionów notorycznych pożeraczy politycznych newsów.