Taksówka przecinająca step na rosyjskim pograniczu ma już najlepsze czasy za sobą. Gruziński szofer Sasza łamanym rosyjskim zastanawia się głośno, czy ma się zatrzymać na stacji benzynowej, ryzykując tym, że silnik już mu nie zapali. Pojazd zbliża się do granicy Donieckiej Republiki Ludowej (DNR), która oficjalnie nie istnieje, choć na jej terytorium w niedawnej wojnie zginęło 10 tys. ludzi. Na tylnym siedzeniu spokojnie śpi Tania – jak się później okaże, rosyjska snajperka.
Z ukraińskiej strony też można się dostać do DNR, ale dziennikarzowi z Europy bardzo trudno jest uzyskać zgodę od obu stron. Dlatego wjazd z Rosji ma swoje uzasadnienie. Jednocześnie jest to jednak problem, bo Ukraińcy uważają to za nielegalne przekroczenie swoich oficjalnych granic. – Jakie tam nielegalne – parska Sasza, patrząc na długą kolumnę aut przed rosyjskim przejściem granicznym. – Przede wszystkim nie mów Rosjanom, że jesteś dziennikarzem!
Hotel Central
Donieck, kiedyś prawie milionowe miasto, sprawia dziś wrażenie wymarłego. Spora część jego mieszkańców uciekła przed wojną i bombardowaniami, które zaczęły się w 2014 r. Dziś konflikt osłabł i odgłosy strzelaniny słychać tylko z odległych przedmieść, więc tym bardziej rzucają się w oczy puste ulice. Wieczorem miasto jest całkiem wyludnione: od 11 obowiązuje godzina policyjna, a uzbrojone patrole nie darują nikomu, ani pijakom, ani parom kochanków.
Hotel Central leży w samym środku miasta, parę metrów od siedziby głowy tego nieistniejącego państwa. Trzeba tutaj bardzo uważać i raczej nie chodzić chodnikiem po stronie tej siedziby, bo od razu mierzą do człowieka nie z kałasznikowa, ale z lekkiego karabinu maszynowego.