Gdy Akbar al-Baker, prezes Qatar Airways, przylatywał w zeszłą niedzielę na światowy szczyt linii lotniczych w meksykańskim Cancun, jego najważniejszym zmartwieniem był zakaz przewozu laptopów w kabinach samolotów do Stanów i Wielkiej Brytanii. W wieczornych rozmowach z dziennikarzami podkreślał (ze wsparciem branży), że to zakaz bezcelowy i szkodliwy dla ruchu oraz bezpieczeństwa.
Ale gdy w Meksyku nastał poniedziałkowy poranek, al-Baker miał już zupełnie inne zmartwienia. I zupełnie inne potencjalne konsekwencje – już nie tylko spadek liczby pasażerów, ale nawet upadek linii, który może pociągnąć za sobą upadek gospodarki Kataru.
Uderzenie przyszło z zaskoczenia i z zupełnie innego kierunku. Nie ze Stanów, ale, przynajmniej oficjalnie, od strony sąsiadów. Arabia Saudyjska, Bahrajn, Egipt i Zjednoczone Emiraty Arabskie równocześnie zerwały kontakty dyplomatyczne z Katarem i zamknęły swoje przestrzenie powietrzne dla samolotów zarejestrowanych w tym kraju. To oznacza, że w jednej chwili Qatar Airways straciły możliwość wykonywania niemal 20 proc. swoich lotów.
Al-Baker opuścił szczyt w pośpiechu w poniedziałek, a przedstawiciele branży, mocno zaskoczeni decyzją państw arabskich, zaczęli się zastanawiać nad jej powodami. Nie ma zgody co do tego, czy Qatar Airways były głównym celem uderzenia, czy padły tylko ofiarą geopolityki.
Lotniczy fundament Qataru
Choć Qatar Airways formalnie nie są ani wśród największych linii lotniczych świata, ani wśród największych firm w Katarze, to znaczenia spółki dla branży i kraju nie da się przecenić.